______________________________________________________________________
___
__ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___
/ _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || |
/ / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | |
_/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || |
|__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
|___|
_______________________________________________________________________
Piatek, 27.05.1994 ISSN 1067-4020 nr 104
_______________________________________________________________________
W numerze:
E. Nowakowska, J. Poprzeczko - Rewolucje pozeraja ojcow
Jurek Karczmarczuk - Operacja "Fortitude"
Krzysztof Wozniak - Bamburu z Zachodniej Australii
Kostas Skandalis - Inne spojrzenie na Macedonie
Kuba Chabik - Pizza opolese
Redakcja - List od redakcji
_______________________________________________________________________
Zamieszczamy w tym numerze polemiczny list z Grecji dotyczacy tzw.
kwestii macedonskiej. Nie mamy zamiaru twierdzic, ze podtrzymujemy
stanowisko jego autora, mozna sie jednak zgodzic z jego teza, ze nader
czesto na tematy macedonskie wypowiadaja sie osoby, ktore operuja
jedynie sloganami. Troche informacji z roznych zrodel jest niezbedne.
Jurek K_uk
_______________________________________________________________________
<> 16/1993; skroty red. <> niezaznaczone.
Ewa Nowakowska, Jacek Poprzeczko
Rewolucje pozeraja ojcow
(Rozmowa z prof. Zygmuntem Baumanem, socjologiem)
- Chcemy prosic pana o pomoc w myslowym uporzadkowaniu polskiej
rzeczywistosci. Od kilku lat zachodza tu wazne i glebokie przemiany
ekonomiczne, ksztaltuje sie nowa jakosc spoleczna. Jakie kategorie
socjologiczne, jaka teoretyczna koncepcja bylaby szczegolnie uzyteczna
dla uporzadkowania tych zjawisk?
- Moim zdaniem obecny stan spoleczenstw postkomunistycznych, a
szczegolnie spoleczenstwa polskiego, nie da sie ujac w ustabilizowane
kategorie socjologiczne. Szukajac teorii, ktora moglaby tu byc pomocna,
zatrzymalem sie na bardzo ciekawej analizie angielskiego antropologa,
Wiktora Turnera, opartej na starej i bardzo szanowanej koncepcji tzw.
rytualow przejscia, opracowanej przez Holendra, Van Gennepa. Van Gennep
doszedl do wniosku, ze rytualy przejscia skladaja sie z trzech, a nie
dwoch tylko stadiow. Pierwsze to stadium niszczenia starych symboli,
znakow i pojec, majacych ustalone znaczenie w danej kulturze. Jak gdyby
calkowite obnazenie czlowieka z szaty spolecznej, w ktora byl
przyodziany. Trzecie stadium polega na przyjeciu nowych symboli i
znakow - czyli "przystrojeniu sie" w to, co okresla nowy, zmieniony
status spoleczny.
- Wedle tej koncepcji pierwsze stadium mamy juz za soba. Pominal pan
drugie - to, ktore przezywamy obecnie, nie umiejac go uporzadkowac ani
zdefiniowac.
- Otoz wlasnie! Van Gennep, a potem Turner twierdza, ze miedzy
demontazem a montazem jest wylom, pustka, proznia - stadium braku
okreslonych znaczen kulturowych. To, co sie dzieje "posrodku" opisal w
jakis sposob Michal Bachtin w swojej koncepcji kultury karnawalowej,
gdzie wszystko jest "na opak", normy nie obowiazuja i niejako wszystko
moze sie stac. Mysle, ze Polska znajduje sie wlasnie posrodku, miedzy
systemem socjalistycznym, a... Wlasnie - jakim?? Kapitalistycznym,
rynkowym? Polska jest dzis krajem, w ktorym wszystko moze sie stac, ale
bardzo trudno cos przeprowadzic z rozmyslem. W przenosni mozna by mowic
o wedrowcu, kroczacym przez pustynie, gdzie nie ma zadnych wytyczonych
szlakow, nie ma drogowskazow - jedyne drogi powstaja ze sladow jego
stop. W takiej sytuacji znajduje sie Polska i wlasnie dlatego stala sie
celem pielgrzymek myslacych ludzi z Zachodu, zniecheconych rutyna,
majacych poczucie beznadziejnosci i braku perspektyw we wlasnych
krajach. Polska wydaje sie krajem wielkich eksperymentow,
nieograniczonych mozliwosci i szans. Mowienie czegokolwiek wiecej
byloby bawieniem sie w proroctwa.
- Mowi pan profesor, ze zyjemy obecnie w pewnej miedzyepoce: wiemy, z
czego wyszlismy, ale nie wiemy, dokad zmierzamy. Wydaje sie, ze
dotychczasowe doswiadczenia nauczyly nas czegos wiecej. Wiemy juz, ze
nie wystaczy zrzucic stara skorupe, aby przejsc do innego ustroju i
odnalezc sie w nim. Gdy spojrzymy na sytuacje z perspektywy
historycznej, to okaze sie, ze mamy do czynienia z tym samym problemem,
co zawsze: z proba wyrwania sie z niedorozwoju. Komunistyczna
modernizacja Polski tez byla taka proba i zostawila wyrazne slady na
gospodarce, strukturze spolecznej, sposobie myslenia. Znowu
pozostalismy w tyle. Jak pan dzis ocenia nasze szanse wyjscia z
niedorozwoju?
- Padlo tu okreslenie "skorupa". Moja ulubiona przenosnia jest pokrywa
- ciezka, stalowa, duszaca wszystko, co pod spodem. Rewolucja,
przewrot spoleczny oznaczaja zrzucenie jej. Ale zdjecie takiej pokrywy
w Hiszpanii, Portugalii, Chile czy Grecji odslonilo spoleczenstwa
uksztaltowane, gospodarczo samodzielne i zdolne do zycia na wlasnych
nogach, tylko przyduszone wczesniej dyktatura. W krajach
postkomunistycznych bylo inaczej. Zrzucono pokrywe i rozpadl sie caly
garnek. Nie bylo pod nia spoleczenstwa, gotowego rozwinac skrzydla i
zyc inaczej niz dotychczas. Nie bylo klasy czy tez warstwy gotowej
powitac bez zastrzezen nowy typ stosunkow spolecznych i czuc sie w nim
jak w swoim zywiole. W Polsce duzo sie mowi o spoleczenstwie
obywatelskim, ktore juz sie w ramach starego ustroju uformowalo, ale
jest to znieksztalcone tlumaczenie niemieckiego zwrotu <>. Podobnie jak niektore wina nie nadaja sie do przewozu i
powinny byc spozywane na miejscu, bo traca w podrozy smak, tak niektore
terminy nie powinny wedrowac, bo traca sens. <> oznacza
zarowno obywatela, jak i mieszczanina. Niemiecki termin wyraza te
prawde, ze zycie obywatelskie jest forma zycia mieszczanstwa, a
mieszczanstwo, jak dobrze wiemy, ksztaltowalo sie przez stulecia. Nie
mozna go zadekretowac w Sejmie ani oglosic na wiecu.
- Ale kategoria spoleczenstwa obywatelskiego wydaje sie o tyle
przydatna, ze - abstrahujac od zrodloslowu - nasza rewolucja zostala
przeprowadzona w imieniu swiadomych obywateli. Mozna uzyc analogii:
rewolucji bolszewickiej dokonano w imieniu nieuksztaltowanej jeszcze
klasy robotniczej, a naszej, bezkrwawej rewolucji antykomunistycznej -
w imieniu nie istniejacej jeszcze klasy sredniej.
- Odpowiem wymijajaco: trzy lata to zbyt malo, aby cokolwiek o niej
powiedziec. Wrocmy jeszcze do poprzedniego pytania. Mowiliscie panstwo
o historycznym problemie niedorozwoju. Wlasnie stad braly sie rewolucje
- z niedorozwoju, z poczucia zacofania. Ale rozne byly uklady
odniesienia. Dla rewolucji bolszewickiej ukladem odniesienia byly
kominy fabryczne - im wiecej dymu, tym wiecej cywilizacji. Im wiecej
wegla i stali na glowe ludnosci, tym wiekszy postep. Celem bylo
dogonienie modelu wczesnego spoleczenstwa industrialnego. W zachodnim
swiecie dawno zmienily sie reguly gry, zmienily sie kryteria postepu
cywilizacyjnego, a na Wschodzie ta obledna pogon trwala nadal. To
wlasnie bylo przyczyna ostatecznej kleski systemu komunistycznego.
- Ukladem odniesienia dla rewolucji lat osiemdziesiatych bylo
nowoczesne spoleczenstwo demokratyczne z rozwinieta gospodarka rynkowa.
Jak dotad, nie wymyslono lepszego modelu stosunkow spolecznych.
- Vilfredi Pareto powiedzial kiedys, ze rozwoj biegnie po linii
krzywej, ale aby mogl sie dokonac, ludzie musza postrzegac cel na
stycznej prostej. Trudnosc polega na tym, ze wzory, ktore sa ukladami
odniesienia, zmieniaja sie, zanim zostana doscigniete i dystans miedzy
celem a dazeniami nie calkiem udaje sie nadrobic; mamy do czynienia z
nieustajacym poscigiem.
- Czy frustracja srodowisk wielkoprzemyslowych nie jest jednym z
najtrudniejszych problemow, przed ktorymi stoimy w miedzyepoce?
- Wielkie zaklady przemyslowe sa tak samo dinozaurami wczesnej
industrializacji, jak elity wladzy, rzadzace przed 1989 rokiem. To
znaczy, ze wielkoprzemyslowi robotnicy musza w taki czy inny sposob
podzielic los obalonej wladzy, aby uzdrowienie sytuacji gospodarczej w
Polsce stalo sie mozliwe. Elementy, ktore jednoczyly i umacnialy w
okresie oporu, a pozniej otwartej walki, chwieja sie w momencie, gdy
wspolny przeciwnik pada. W panstwie demokratycznym o gospodarce
rynkowej niezadowolen jest wiele - ale nie dodaja sie one i dlatego
rozszczepiaja, a nie konsoliduja, protest polityczny. Dzis w Polsce
widac nieslychane rozdrobnienie programow, z ktorych zaden nie cieszy
sie poparciem wiekszosci. O wiele wiecej jest programow politycznych
niz uksztaltowanych interesow spolecznych, ktore moglyby w tych
programach rozpoznac siebie.
- Szczegolna role w przemianach, o ktorych mowimy, odegrali polscy
intelektualisci. Mozna powiedziec, ze to oni wymyslili te rewolucje,
okreslili jej strategie i aktywnie w niej uczestniczyli. Dzis
przyjmuja postawe wycofujaca, nie czuja sie potrzebni. A przeciez nikt
ich nie moze wyreczyc w obmyslaniu dalszego ciagu przemian politycznych
i spolecznych.
- Angielski historyk Arnold Toynbee nazwal kiedys inteligencje krajow
osciennych wobec centrow cywilizacyjnych "oficerami lacznikowymi" albo
"planetami, porwanymi przez pirackie slonca". To oni pierwsi
postrzegaja wlasne kraje jako "zacofane" i "uposledzone". Ich ambicja
jest nadrobienie dystansu, zblizenie sie do owych centrow. Tak bylo tez
z polskimi intelektualistami w okresie poprzedzajacym rok 1989. Grona o
calkiem roznych interesach i zainteresowaniach jednoczyly sie w
sprzeciwie wobec wladzy, aby zamanifestowac potrzebe wolnosci i wyjscia
z zacofania. Ale gdy cel zostal osiagniety, wowczas peklo to, co ich
laczylo. Bitwe wygrali - ale problemy, ktorymi sie zajmowali i dzieki
ktorym zdobyli autorytet, a nawet rodzaj przywodztwa duchowego, odeszly
wraz ze starym rezimem. Kwalifikacje, jakie zdobyli dawniej, wcale nie
musza ich dysponowac do odgrywania wiodacej roli w tworzeniu nowego
systemu. Nowi politycy starych dyskusji nie potrzebuja. Mowi sie, ze
rewolucje pozeraja swoje dzieci. Ja uwazam, ze to nieprawda - rewolucje
uprawiaja ojcobojstwo. Czy obecna sytuacja polskich intelektualistow
nie jest tego najlepszym przykladem? Wiedzieli oni dobrze, z jakiej to
butelki chcieliby dzina wypuscic - ale nie calkiem wiedzieli, czym sie
dzin okaze.
- To nie znaczy, ze intelektualisci nie sa zdolni do projektowania
przyszlosci.
- Teoretycznie biorac, maja nadal wielka role do odegrania, bo na owej
pustyni bez drogowskazow, o ktorej mowilismy, trudno bedzie dokonac
wyboru wlasciwej drogi bez poteznego namyslu. Ale przekonanie, ze
zatrzymamy sie w rozwoju, jesli jedni o tym nie pomysla, a drudzy nie
ujma w ramy aktow prawnych, jest tylko naszym nawykiem. Na Zachodzie
nie dekretuje sie kierunku rozwoju ekonomicznego, spolecznego czy
jakiegokolwiek innego - o wszystkim rozstrzygaja bezosobowe mechanizmy
rynkowe. Gdy tylko te mechanizmy wyksztalca sie w Polsce, to tak
naprawde niewiele bedzie zalezalo od tego, co wymysla intelektualisci.
- Uwaza pan, ze sytuacja intelektualistow w Polsce i innych krajach
Europy Srodkowo-Wschodniej bedzie sie upodabniala do sytuacji ich
odpowiednikow na Zachodzie?
- Tam dyskutuje sie dzis, czy mozna jeszcze w ogole mowic o
intelektualistach. Po raz pierwszy uzyl tego terminu Clemenceau, gdy w
1898 r. we Francji wydano odezwe w sprawie Dreyfusa, podpisana przez
profesorow, pisarzy, kompozytorow, adwokatow itd., czyli ludzi, ktorzy
zawodowo nie mieli ze soba nic wspolnego, ale uznali, ze wspolnie
ponosza odpowiedzialnosc za sprawy publiczne i maja autorytet, by sie o
nich wypowiedziec. Definicja intelektualisty postuluje, jest rodzajem
pobudki, wezwania: patrz wyzej, wznies sie ponad horyzont swojego
zawodu, poczuwaj sie do obowiazku obrony pewnych wartosci, ktore
wykraczaja poza obowiazki profesjonalne. Przez wieksza czesc XX
stulecia intelektualisci, a wiec przede wszystkim ludzie wolnych
zawodow, jak gdyby stanowili grupe, zjadnoczona tym obowiazkiem. Ten
okres ma sie, powiadaja niektorzy, ku koncowi. Michel Foucault pisal,
ze nie ma juz dzis intelektualistow "ogolnych", sa tylko "szczegolni",
ktorzy funkcjonuja w ramach i w ukladzie instytucjonalnym swojego
zawodu. Ich zaangazowanie w problemy wladzy, polityki, wolnosci jest
widoczne tylko na wlasnym podworku.
- W dziedzinie kultury nie wszystko - na szczescie - moze byc
skomercjalizowane i usytuowane na najnizszym poziomie wytworczosci
masowej, sprzedawanej jak produkcja fabryczna. A takie zjawiska jak
wolnosc tworzenia kultury wysokiej, niezaleznosc artystyczna - czy
mozna je zepchnac na srodowiskowe podworko?
- Tworczosc kulturalna uzyskala na Zachodzie wolnosc bez precedensu,
jakiej nie miala nigdy wczesniej: wolnosc pomyslow, eksperymentowania,
lamania wszelkich stylow i kanonow akademickich. Ale wraz z wolnoscia
przyszla bezsilnosc, impotencja. Okazalo sie, ze slowo jest absolutnie
wolne dlatego, ze coraz mniej wazy. W rezultacie intelektualisci
Zachodu przyjmuja postawy ambiwalentne, a niekiedy wrecz
schizofreniczne. Z jednej strony maja nieograniczona wolnosc tworzenia,
ale z drugiej poczucie, ze tradycyjna rola przywodcow zycia duchowego
zostala im odebrana. Odczuwaja to jako wywlaszczenie. Gdy panstwo
zrzeklo sie kierowania kultura, przejeli ja menedzerowie obrotu
towarowego, a intelektualisci zostali z pustymi rekami. Kultura stala
sie towarem, podleglym takim samym prawom obrotu rynkowego, jak inne
towary. Sa wiec dzis intelektualisci - jak tyle innych wynalazkow
cywilizacji nowoczesnej - srodkami w poszukiwaniu celow.
_________________________________________________________________________
W oparciu o <>, felieton Larry Collinsa
Jurek Karczmarczuk
OPERACJA "FORTITUDE"
====================
Fortitude jest <> pewnej calkowicie zwariowanej mistyfikacji
brytyjskiej, ktora poprzedzila Wielka Inwazje na Normandie w czercu
1944. Jej celem bylo przekonanie Niemcow do ostatniej chwili, ze
ladowanie Aliantow nastapi calkiem gdzie indziej. Temat jest znany,
teraz odgrzewany ze wzgledu na okragla rocznice ladowania. A jest
atrakcyjny ciagle, bo rzeczywiste dane, ktore sa skape, mieszaja sie
znakomicie z fantazja literacka.
*Larry Collins opisal przedstawione ponizej wydarzenia w ksiazce, ktora
jest teraz adaptowana dla potrzeb telewizji. <> zamiescil
jego felieton na ten temat, a inne periodyki oraz radio takze z
luboscia swoj grosz na tym zarobily. Skorzystalem z kilku, choc glownie
z Collinsa. (Jest on zreszta tu lubiany, bo dobrze mowi po francusku.)
Poniewaz jest to jednak "literacka" kompilacja, a nie dokladne
tlumaczenie, pozwolilem sobie wpisac moje nazwisko jako autora, co
oczywiscie nie ma zadnego znaczenia. Prawie wszystkie smakowitosci sa
piora Collinsa.*
Brytyjczycy i Amerykanie doskonale wiedzieli, iz hitlerowcy tylko
czekaja na inwazje. Nie wiedzieli tylko, gdzie ona nastapi, ale
wiedzieli, ze nagromadzenia sprzetu i wojska ukryc sie nie da. Wiec
pomysl, ktorego glownym rezyserem zostal pulkownik John Henry Bevan,
polegal na wmowieniu przeciwnikowi, ze przygotowana inwazja na
Normandie jest humbugiem dla zamydlenia oczu, a rzeczywista akcja
nastapi na polnocy, w rejonie Pas-de-Calais. Bylo wiecej podobnych
akcji. Czytelnicy moze pamietaja film o podrzuceniu Niemcom
"utopionego" w okolicach Gibraltaru pilota (naprawde zmarl na zapalenie
pluc) z teczuszka zawierajaca zgrabnie sfalszowane plany dotyczace
inwazji na froncie poludniowym (Sycylia). Ale wrocmy na moje
normandzkie podworko.
Sir Alan Brooke, szef sztabu brytyjskiego sie zdenerwowal i tylko
mruknal, ze to w zyciu nie zadziala. A Bevan sie zawzial. Jego
"prywatny" sztab skladajacy sie na poczatku z pewnej arystokratki,
pewnego literata, ktorego nazwisko umknelo historykom literatury,
fabrykanta mydla, bankiera, ekscentrycznego naukowca oraz syna paszy,
podjal sie dziela na miare Tolkiena: stworzenia urojonego swiata. Ten
swiat mial nazwe: FUSAG (First US Army Group), a nawet generala.
General dla niepoznaki nazywal sie George S. Patton, zeby bylo trudniej
sie domyslic, ze go nie ma. General ten dowodzil armia duchow, ktora
cwiczyla sie w obozach treningowych na poludniowym wschodzie Anglii,
skad mieli ruszyc ze spiewem i kobzami w kierunku Dover i Calais. (Nie
wiem dlaczego z kobzami, skoro to byli Amerykanie, ale dla wiekszosci
moich studentow tutaj, zwlaszcza arabskich, inwazja przebiegala w takt
grania na kobzach, wiec pozwolmy sobie na te nieistotna wycieczke.)
Tylko niestety nie bylo tam nikogo. Trzy rezerwowe dywizje, gdyz reszta
juz sie przygotowywala do skoku na terenach poludniowo-zachodnich.
Zaczeto wiec skromnie, od produkcji czolgow z drewna. Odwiedzajacy taka
zbrojownie major Ralph Ingerson z US Army najpierw wybuchnal
straszliwym smiechem, a gdy sie uspokoil, przypomnial sobie - no co?
Oczywiscie swiateczne parady i amerykanskich bohaterow narodowych z
Kaczorem Donaldem na czele. I od marca w firmach Goodyear i Goodrich
szla juz pelna produkcja gumowych, nadmuchiwanych czolgow <>,
dzial i ciezarowek.
Trzeba przyznac, ze bylo troche normalnych czolgow (jeden albo dwa),
ktore mialy zostawiac slady gasienic, a ponadto zmobilizowano tzw.
<> - weteranow brytyjskiej Home Guard, zeby samoloty
szpiegowskie z respektem potraktowaly goraczkowe uwijania sie dziadkow
wokol stert pustych beczek i pustych skrzyn na amunicje i aby unoszacy
sie z namiotow dym (z patelni) mial odpowiednio grozny charakter.
Bevan wiedzial jednak, ze to jest nic. Operacja wojskowa to nie jest
statyczny obiekt, nawet smazacy jajecznice. Konieczne byly dialogi, zle
ochronione przed Niemcami tajemnice strategiczne, radiogramy, korelacja
z innymi dzialaniami. Konieczne bylo pokazanie, ze wokol tej armii
Kaczorow Donaldow dziala prawdziwy wywiad i kontrwywiad. Konieczne
niestety byly takze niewinne ofiary, ale o tym za chwile. Bevan
wiedzial, ze dzial Y wywiadu niemieckiego, ktory zajmowal sie
przechwytywaniem meldunkow, znal sie na robocie. Wiec zatrudniono cala
niewielka kompanie aktorow z Hollywood i Broadway'u, specjalistow,
ktorzy potrafili udawac wszystkie akcenty amerykanskie, od Brooklynu po
glebokie Poludnie. To oczywiscie nie byl zaden oryginalny pomysl.
Pamietacie film <>, o aktorze, ktory robil za
Marszalka tak dobrze, ze nawet go porwac chcieli? A potem ogladamy inny
film, tym razem kompletna fikcje pt. <> i dziwujemy sie,
skad taka wspaniala fantazja u tego Alistaira McLeana. A to zwykly
plagiator...
Miedzy kwietniem i czerwcem FUSAG wyslal 13818 meldunkow. I tak sie
stalo, ze brytyjscy szpiedzy w Niemczech doniesli Bevanovi, iz Niemcy
calkowicie samodzielnie i bez zadnego podpowiadania prawidlowo
umiejscowili sztab glowny FUSAGu, a nawet trzy, w Wentworth niedaleko
Ascot, w Chelmsford, oraz w Wiltshire.
FUSAG, jej sztaby i plany spedzaly sen z powiek pulkownika barona
Alexisa von Roenne, szefa Fremde Heere West, ktory byl niejako
teutonskim lustrzanym odbiciem Bevana, takze bankiera z rodziny
patrycjuszowskiej, takze odznaczonego w I Wojnie Swiatowej. To on
wlasnie redagowal raporty docierajace bezposrednio do Fuehrera. Wierzyl
glownie w zdjecia oraz w przechwycone meldunki, mniej w opowiadania.
Ale Goering nie chcial psuc samolotow na akcje wywiadowcze, ktore jego
zdaniem nic nie dawaly, wiec Roenne zdecydowal sie na wzmocnienie
swojej pajeczyny szpiegow.
Poprosil o rade admirala Canarisa, a szef Abwehry nie mial watpliwosci,
ze najlepszymi agentami w zaistnialej sytuacji sa Polak V-Mann Armand,
oraz Hiszpan V-Mann Arabal (V-Mann bylo skrotem od <>,
tajny agent). Tak, tak, na Tirpitzstrasse z szacunkiem traktowano
meldunki owych "najlepszych agentow". Zgadzaly sie one zreszta z danymi
Wydzialu Y, wiec juz 17 kwietnia von Roenne tak zaczynal swoj raport
dla Hitlera: "Alianci koncentruja coraz wiecej wojsk na poludniowym
wschodzie Anglii... Szacujemy, ze jest juz okolo 60 istotnych formacji
anglo-amerykanskich...".
A kontrwywiad brytyjski, czyli MI5 skakal z radosci, zwlaszcza zas
Komitet XX, ktory pewnie nazwano tak ze wzgledow perwersyjnych - mogl
sie kojarzyc z <>, gdyz urzedowal na trzecim pietrze
budynku przy St. James Street, nalezacego do
<>...
V-Mann Armand nazywal sie Roman Garby-Czerniawski. Byly lotnik i
narciarz, po klesce Polski dostal sie do Francji, gdzie zaczal pierwszy
rozdzial swojej dzialalnosci wywiadowczej dla Aliantow, no i
oczywiscie, jak przystalo, zakochal sie w swojej wspolpracowniczce od
szyfrow, niejakiej Matyldzie Carre, pseudo <>. Nie jest jasne
zreszta, czy sie zakochal, czy Collins to zmyslil, nie jest tez jasne,
czy Kotka rzeczywiscie z glupia frant zakochala sie dla odmiany w
przystojnym podoficerze Abwehry i zaczela sypac, w kazdym razie
Czerniawskiego zlapali i namowili do wspolpracy bez specjalnego trudu,
tylko obiecujac, ze 63 innych zlapanych czlonkow siatki nie pojdzie
zaraz pod mur. I tak jakos zrobili, ze 14 lipca 1942, miedzy wiezieniem
we Fresnes i hotelem Lutetia, gdzie mial byc przesluchiwany, Polak
zwial i dostal sie do Anglii, gdzie MI5 sie za niego zabralo, nie jest
jasne w jakich okolicznosciach. Dostal niezbyt szlachetny pseudonim
<> i zgrabnie wkrotce poinformowal von Roennego, ze w okolicach
Wiltshire jakies wojska ida droga, strzez sie strzez! Historia milczy,
co stalo sie z Kotka, ale z takim pseudonimem, to wroze jej jak
najgorzej.
V-Mann Arabal byl jeszcze lepszym numerem, choc w nikim interesujacym
sie nie zakochal, jak to z Katalonczykami w zyciu bywa. Byl organicznym
antykomunista i podczas wojny domowej walczyl po stronie Franco. Ale
Niemcow nie lubil i Anglikom zaproponowal, ze bedzie tamtych
szpiegowal, na co Anglicy kazali mu isc do diabla. No wiec poszedl do
Wilhelma Leissnera, szefa Abwehry w Madrycie i zaproponowal, ze bedzie
szpiegowal Anglikow, gdyz wlasnie sie tam wybiera. Leissner najpierw
dokladnie go przewentylowal, a potem wzruszyl ramionami, zapisal go na
jakas liste moze-szpiegow-moze-nie, i zyczyl dobrych wiatrow, co bylo
bezsensowna uprzejmoscia. Juan Pujol Garcia, bo tak sie nazywal nasz
bohater, nie mial ochoty plynac do Londynu, tylko zainstalowal sie w
Lizbonie i zaczal produkowac z wlasnej glowy i gazet brytyjskich tak
wspaniale meldunki, ze dech zapieralo.
Tak, tak. Jesli myslicie, ze <> Greene'a to
czysta fikcja literacka, to jestescie w bledzie!
Garcia nawet wymyslil sobie kuriera, ktory te meldunki przewozil miedzy
Londynem a Lizbona i odpowiednie sluzby, jak sie wydaje, potwierdzily
autentycznosc tego kuriera. W kazdym razie tym razem MI5, ktore dosc
szybko zlapalo swad unoszacy sie za Arabalem, tym razem wzielo go na
sluzbe. Bevan sie zafascynowal tym przypadkiem. No i tajny agent Garbo
juz w lutym 1944 poinformowal Niemcow, ze jego siatka sie znacznie
rozwinela. Juz nie byl to jeden smetny marynarz, ale 24 nienawidzacych
Anglii osob: nacjonalisci walijscy, sikhowie, jacys greccy Cypryjczycy,
itd.
Brytyjski oficer, ktory byl lacznikiem Arabala, niejaki Thomas Harris
wpadl na pomysl, zeby dodac tamtemu troche splendoru. Tommy Harris byl
w koncu pol-Anglikiem, pol-Hiszpanem, dobrze znal sie na dzielach Goyi
i el Greca i wiedzial doskonale, ze rasowy <> w ostatniej
minucie patrzy bykowi w oczy, wyciaga szpade i informuje przeciwnika,
ze Chwila Prawdy nadeszla. No, a poza tym byl czlowiekiem, ktory nie
lubil przygladac sie niczemu bezczynnie, wiec juz podczas wojny w
Hiszpanii organizowal interesujacy handelek dzielami sztuki, ktore
inaczej moglyby sie zmarnowac po kosciolach, albo wpasc w rece osob nie
doceniajacych kultury. A w ogole to pewnie tez nieprawda, tylko
opowiadania zlych jezykow.
Wiec Harris stwierdzil, ze Arabal winien na pare godzin przed inwazja
na Normandie ze strasznym rykiem poinformowac swoich hitlerowskich
mocodawcow, ze za pare godzin nastapi inwazja na...
Oczywiscie. Na Normandie. Czy ktos watpil?
Tyle tylko, ze zanim by depesze rozkodowano, to Alianci byliby juz na
brzegu i Niemcom pozostaloby stwierdzic, ze Arabal wiedzial co mowi.
Tak wiec, po nastepnych kilku godzinach, gdy Arabal z jeszcze wiekszym
dramatyzmem oswiadczylby, ze byl to zwod i ze nowa inwazja
przygotowywana jest w Pas-de-Calais, Niemcy zawahaliby sie niezle,
zanim by doszlo do decyzji, aby przerzucic wojska z polnocy Francji na
zachod.
A w miedzyczasie Sztab Generalny prowadzil dzialania wspomagajace
Bevana. Bombardowano Pas-de-Calais, troche tylko szkodzac Normandii.
Rozpuszczano swiadomie falszywe wiesci wsrod francuskiego ruchu oporu,
ktory byl niezle przeorany przez niemiecki wywiad. Wsypano spora siatke
dzialajaca kolo granicy z Belgia, siatke, ktora byla do konca swiecie
przekonana o glebokim sensie szyfrowanych meldunkow dla "malej Berty",
ktore oznajmialy, ze inwazja na Polnoc jest kwestia dni, ze trzeba
tylko uslyszec, ze juz "Salomon wzul swoje duze buty".
Pominmy nerwowa atmosfere ostatnich godzin oczekiwania i paskudna
pogode. Juz plyna. Garcia zaczyna nadawac z domu w Hampstead Heath. I o
malo co ta zmyslna konstrukcja z potrojnym dnem sie nie wali, bo
akurat, jak na zlosc, kontakt radiowy w Madrycie nie odpowiada! Ponoc
zajmowal sie emablowaniem mlodej tancerki Flamenco, ale juz wszyscy w
to wierzymy. Akurat jakas mloda tancerka musiala wpasc na pomysl
uwiedzenia niemieckiego szpiega na kilka godzin przed <>!! Zapil
pewnie i poszedl sie wyspac, ja go rozumiem.
W kazdym razie o czwartej rano wreszcie odpowiedzial. Garcia przekazal
meldunek. Inwazja na Normandie!
Nad ranem von Roenne redaguje raport numer 1288 o sytuacji na
Zachodzie. Wedlug *absolutnie* pewnych danych, w operacje normandzka
nie jest zaangazowany *ani jeden* pododdzial FUSAGu. Oczywisty wniosek
- beda uzyci gdzie indziej. Po nalezytym, acz skromnym sniadaniu,
Fuehrer w ostrych slowach odmawia wolajacemu rozpaczliwie o pomoc von
Rundstedtowi, jednemu z dowodcow niemieckich sil w Normandii. Von
Rundstedt juz wie, tamci po prostu zwariowali. Zaklina: *wszystko* do
Normandii i to juz, bo bedzie ostateczna katastrofa. Wieczorem osmego
Hitler ma chwile slabosci - w koncu tam juz jest goraco, a na polnocy
cisza. Wydaje rozkaz blyskawicznego transferu pieciu dywizji w kierunku
plaz normandzkich, tam jest chwilowy zastoj.
Ostatni etap operacji Fortitude. Na wschodzie Anglii zaczyna sie ruch.
Nie wiadomo co prawda co sie rusza, ale meldunek o Salomonie i jego
buciorach dociera do rozpracowanej przez Niemcow siatki. Brutus, tfu,
Armand melduje, ze widzial Pattona w okolicy Dover. Jeden z agentow
Arabala widzial barki przy ujsciach rzek Deben i Orwell. Von Roenne w
swoim meldunku stwierdza, ze do tej pory Arabal przekazywal prawde jak
lza czysta i w ostatecznym rozrachunku Pierwsza dywizja <> SS
i Sto Szesnasta <> zostaja zatrzymane. Cala XV Armia zostaje
zablokowana az do polowy lipca. Wierzyc sie nie chce. Ale tez sie i nie
musi.
Roman Czerniawski zostaje po wojnie w Wielkiej Brytanii. Umiera w
1987. Garcia gdzies znika, chyba w Ameryce Poludniowej. Chyba umarl
niedawno i mozna sie zastanawiac, czy za jego trumna ktos niosl te
wysokie odznaczenia bojowe i alianckie i hitlerowskie zarazem, zgodnie
pobrzekujace...
Bevan juz tego nie dozyl, zmarl w 1977. Nie jest jasne ile osobistych
przygod bohaterow tej opowiesci jest fikcja literacka i nie wiadomo
kiedy wszystko zostanie ujawnione. Ostatecznie wywiad amerykanski przez
cale dziesieciolecia chronil wielu szpiegow niemieckich, lacznie z
niektorymi przestepcami wojennymi. A co robil z nimi sowiecki, to juz
nawet domyslac sie trudno, chyba, ze ktos to bardzo lubi.
Przyjedzcie tu do mnie, obejrzymy sobie Memorial - tutejsze muzeum
wojenno/pokojowe, pochodzimy po plazach zdeptanych przez Historie i
napijemy sie za zdrowie Kotek...
-----------------------------------------------
W wersji roboczej napisalem, ze Ingersollowi skojarzyly sie parady na
dzien Dziekczynienia, a Jurek Krzystek przytomnie zauwazyl, ze na
<> nie urzadza sie parad. Ale to nie ja. Collins napisal
nie tylko o <>, ale nawet o miejscu, gdzie Ingersoll je
widzial - przed domem towarowym Macy w Nowym Jorku. Czy zechce ktos z
laski swojej sprawdzic, a przy okazji pozdrowic od nas generala
Pattona, ktory z cala pewnoscia tam sie przechadza, niezaleznie od
wypadku samochodowego, ktoremu ulegl w 1945 r.
________________________________________________________________________
Krzysztof Wozniak
BAMBURU Z ZACHODNIEJ AUSTRALII
==============================
Siedze tak sobie i pisze. Pisze tak sobie i zastanawiam sie.
Zastanawiam tak sie i zastanawiam, i tak mi sie zaczyna wydawac, ze
powinienem zastanowic sie glebiej i odpowiedziec sobie na pytanie, czy
w ogole powinienem pisac.
Brzmi durnie? Otoz wcale nie. Miejsca, o ktorych pragne Wam napisac, sa
piekne, bo sa to chyba jedne z najczystszych miejsc na swiecie. Jesli
Wam za pieknie odmaluje ten kawalek swiata, to nie dosc ze zjedziecie
sie tu wszyscy, ale jeszcze mozecie powiedziec swoim znajomym. Wtedy
miejsca owe stana sie takie jak inne, nie beda wiecej tak czyste i
piekne i nie bedzie o czym pisac. Jedyna nadzieja w tym, ze jest to
dosc daleko od swiata, a co za tym idzie na tyle drogo, ze wiekszosc z
Was sobie przeliczy i oszczedzi nam swojej obecnosci. No wiec
zaryzykuje.
Poludniowy Zachod Zachodniej Australii lezy ok. 4500 km od najblizszego
zrodla zanieczyszczen (Djakarta, Sydney - inne miasta maja dosc sprawne
oczyszczalnie). Na dokladke prady morskie unosza paskudztwo we
wszystkich mozliwych kierunkach, aby jak najdalej od naszego kata
Australii.
Jak wyglada morze 4500 km od wszelakich smrodow? Otoz woda w naszym
oceanie to glownie H2O i troche NaCl. Inne swinstwo nadal w ilosciach
sladowych do tego stopnia, ze az nieodczuwalnych. Woda taka jest
przezroczysta, delikatnie niebieskawa, a na piaszczystych plazach
przybiera wyjatkowo piekny odcien blekitu. Widzieliscie iranskie
turkusy? Otoz taki jest mniej wiecej kolor morskiej wody. Juz slysze,
ze niektorzy zaprotestuja, ze turkusowa wode mozna zobaczyc i w Morzu
Srodziemnym. Prawda. Ale z czego oni robia ten turkus, to ja nie wiem i
nie chcialbym wiedziec.
Jezeli spojrzycie na mape Zachodniej Australii, to bedzie tam sporo
miejscowosci, ale nie dajcie sie poniesc wyobrazni. Spora ich czesc
istnieje jedynie wirtualnie - tzn. trudno je np. dostrzec z samochodu.
Na obszarze troche wiekszym niz pol Europy mieszka tu tylko 300~000
ludzi (+ milion skupiony w metropolii Perth). Jesli jest na mapie
miejscowosc Albany - to nie jest zadna lipa. To miejsce akurat ma z
50~000 mieszkancow. Po drodze z Perth do Albany (450 km) sa 3 male
miejscowosci i ani zywej duszy na drodze, jesli nie liczyc policjanta,
ktory wystawil mi mandat za przekroczenie predkosci w obszarze
zamieszkanym.
Cokolwiek by jednak nie powiedziec o australijskich miescinach, to
trzeba przyznac, ze nawet w najmniejszej znajdzie sie cos mokrego do
wypicia, cieplego do zjedzenia i suche miejsce do przespania.
Jesli nadal macie palec na Albany, to gratuluje atlasu, jesli jest tam
obok miejscowosc Denmark - ok. 50 km na zachod, a juz zupelnie bylbym
zaskoczony, gdyby o nastepne 70 km na zachod byla metropolia Walpole.
Ta ostatnia sklada sie z glownej ulicy, zabudowanej tylko z jednej
strony. I to by wyczerpywalo opis miasteczka. Za to na polnoc od
Albany powinien byc lancuch gorski Stirling Range. Jesli nie ma - to
szkoda bylo pieniedzy na taki atlas. Stirling Range osiaga az 1092
metry - i jest to najwyzszy punkt w Zachodniej Australii. Przez dlugosc
lancucha poprowadzona jest droga, tzw. <>. Poniewaz
droga biegnie na wysokosci ok. 200-400 m npm., wysokosci wzgledne i
stromizny wygladaja calkiem imponujaco. Gory porosle sa buszem wyraznie
kipiacym zyciem. Na drodze mozna spotkac kangury, goany, papugi i mase
roznorodnego ptactwa.
Denmark jest stolica powiatu. Mieszka tu 3500 ludzi - glownie
uciekinierow przed goracym klimatem Perth. W powiecie jest 122
gospodarstw rolnych, ktore maja 70 000 owiec i 25 000 sztuk bydla (te
dane na uzytek dyskusji o rozdrobnieniu polskiego rolnictwa). Jak na
Australie sa to drobne farmy - okreslane tu mianem <>.
Denmark bylo nasza baza wypadowa. Wynajelismy pietrowy drewniany dom,
ktory tu nazywa sie <>, a w Polsce zwalby sie "w stylu
zakopianskim" (aczkolwiek mial tylko jedno pietro i nie byl podzielony
w srodku na malutkie komoreczki). Okolica przypomina troche nasze
Bieszczady z mnostwem wzgorz, dolin i lasow. Tylko ze gory i doliny
mniejsze, a drzewa duzo potezniejsze. Jestesmy bowiem w ojczyznie
karri - po amerykanskiej sekwoi i czyms tam z Kanady, trzeciego
najwyzszego drzewa na swiecie. Lasy sa tu pachnace zywica
(eukalitusowa) i pelne ptactwa. W miejscowosci Pemberton rosnie np.
karri, na szczycie ktorego - 61 m - jest budka do wypatrywania pozarow.
Wejscie po szpilkach wbitych po obwodzie pnia. Jest najwyzsza tego typu
konstrukcja na swiecie - patrz Ksiega Rekordow Guinessa. (Autor
podziwial drzewo jedynie z dolu.)
Nie sposob nie napisac o wybrzezu. Od strony poludniowj Australia urywa
sie 100 metrowa sciana spadajaca w otchlan oceanu. Sa jednak okolice,
gdzie dostep do morza jest znosny i sa plaze. Takim wlasnie wyjatkiem
jest wybrzeze miedzy Albany a Walpole. Jest to ciag zatok, stromizn,
skal i wysp. Sa miejsca dramatyczne i otoczone skalami naturalne baseny
do taplania sie dla dzieci. Sa piekne plaze i przepasciste urwiska. Na
skalach mozna spotkac foki, a przy odrobinie szczescia mozna wypatrzec
w oceanie wieloryba (w Albany jest muzeum wielorybnictwa) lub tez, w
przypadku braku szczescia, zostac zjedzonym przez rekina, ktore
dochodza tu do 2300 kg. Warto tez zalozyc maske i obejrzec co jest na
dnie. Nie jest to Wielka Rafa Koralowa, ale trudno, zycie morskie
obfituje ogromnym bogactwem form i kolorow. Wiekszosc wybrzeza ma
status parku narodowego - i chyba slusznie, bo na przerazliwie plaskim
australijskim kontynencie trzeba chronic kazda nierownosc terenu.
Jesli ktos z Panstwa lubi wino - to jest to dokladnie miejsce, jakiego
szukacie. Co krok sa winnice produkujace po kilka gatunkow swietnego
wina, gdzie mozna posmakowac, przed kupnem. Poniewaz jest u nas sporo
slonca i wiatr od morza, winne grona maja dokladnie takie warunki,
jakie z definicji powinny miec. W konsekwencji nasze winne grona
smakuja tak, jak winne grona smakowac powinny, a nasze wina smakuja tak
jak wina. Owo slonce i wiatr daja sie odczuc coraz lepiej i lepiej, w
miare jak smakuje sie kolejne gatunki. Produkuje sie tu rowniez miody
pitne. Biedna moja karta kredytowa...
(Aha, nasze pszczoly sa ponoc tak swietne, ze je eksportujemy. Krolowa
warta jest ok. $150. Wysyla sie ja poczta lotnicza z garnkiem sluzby.
Kupuje je literalnie caly swiat, od Kanady po Zimbabwe. To musi byc
kupa smiechu, gdy celnik otworzy taka paczke do oclenia. Eksportuje sie
tez pszczela sperme ($3000 za gram). O kwiatach napisze wiosna.)
Bylo o materii, teraz bedzie cos dla ducha.
<> (to slowo europejskie, nasladujace dzwiek wydawany
przez...) - jest to prostawy, grubawy, do ok. 2 m, na ogol, kij,
ktorego srodek wyjadly termity. Artysta siada sobie wygodnie i robiac
"brrr" do wlotu rury wprawia w wibracje slup powietrza. Didgeridoo
wydaje tylko jeden ton (nie liczac kolejnych harmonicznych - ktore
wymagaja jednak sporej wirtuozerii). Ton podstawowy przypomina buczenie
silnika elektrycznego malej mocy. Ale, o ile pod wzgledem tonalnym jest
to instrument dosc ograniczony, z natury swojej, pod wzgledem
koloraturowym, nie wydaje mi sie, aby cokolwiek moglo z didgeridoo
konkurowac. Chyba jedynie glos ludzki. Przy pewnej umiejetnosci, poza
tonem podstawowym mozna uzyskac cala mase dzwiekow przypominajacych
najrozmaitsze buczenia, warkoty, jeki, steki, pierdzenia, belkoty,
bekniecia, bulgoty, rzezenia, glosy zwierzat, mowe ludzka, odglos
helikoptera, czy w ogole nie opisane dzwieki, kojarzace sie raczej z
nadlatujacym UFO, czy muzyka elektroniczna. Sa to dzwieki niskie, wiec
bardzo przyjemne do sluchania; ziemne tony. Sluchacz odnosi wrazenie,
ze przestrzen wokol staje sie pelna dzwieku.
Znaczenie didgeridoo dla muzyki aborygenskiej jest wrecz podstawowe.
Jest to cos jakby <>, by nie powiedziec <>,
cos jakby kontrabas lub organy, ktory daje tlo dla, na ogol,
perkusyjno-recytacyjnej muzyki.
Instrument przezywa dzis obecnie prawdziwy renesans. Co prawda nie
slyszalem jeszcze o koncercie na didgeridoo i wielka orkiestre
symfoniczna (goraco namawiam ochotnikow), ale australijskie zespoly
rockowe sa bardziej spostrzegawcze od klasykow i pakuja didgeridoo z
upodobaniem do co drugiego utworu. W koncu - nie w kij dmuchal.
Zanim jednak setki czytelnikow rzuca sie wyrywac rury z instalacji
sanitarnej, lub wperswadowywac lokalnym mrowkom, by wygryzly srodek z
kija od szczotki, musze dodac, ze nie tedy droga. Didgeridoo wymaga
spokoju i kontemplacji. "Zamknij oczy i mysl o kangurach..."
Mysl o kangurach... Czy widzieliscie kiedys kangura w locie? Podobnie
jak kon, kangur ma kilka rodzajow krokow. Gdy porusza sie wolno - sa to
ruchy bardzo lamagowate. Dysproporcja konczyn powoduje, ze chodzenie na
czterech wyglada dosc poczwarnie. Bog nie chcial, by kangur
chodzil powoli. Bog stworzyl kangura, by biegl. Silne tylne nogi sa
cienkie i dlugie. W biegu staja sie slabo dostrzegalne. Cialo
zwierzecia wydaje sie plynac w powietrzu, pozbawione jakiejkolwiek
podpory. O ile przy niskich predkosciach wyglada to jak "hop-hop", to w
pelnym biegu kangur przesuwa sie rownolegle do powierzchni ziemi. Zdaje
sie plynac, frunac, leciec bardziej niz biec. Absolutna jest
doskonalosc tego ruchu.
Kangur zawazyl na losie kazdego z nas. Otoz...
Dawno, dawno temu, w czasie zwanym "czasem snu"..., Wielki duch Bayami
stworzyl swiat i osadzil w tym swiecie najgenialniejsze ze swych
stworzen - ludzi. Dal im we wladanie swiat pelen wody i zywnosci, w
ktorym nie bylo glodu, cierpienia i smierci. Pierwsza kobieta i
pierwszy mezczyzna zamieszkali w tym swiecie i zaczeli myslec, jak
mozna by poprawic plan wielkiego Bayami. Z jakiejs przyczyny wydalo im
sie, ze swiat bylby lepszy, gdyby kangur skakal szybciej. By zmusic
kangura do szybszego biegu, postanowili go postraszyc. Mezczyzna cisnal
wen galezia. Zamiast przestraszyc - galaz zabila kangura. Widzac to
kookabarra zaczela polowac na weze, czapla na zaby, emu na goany a
dingo na kangury. Za smiercia pojawil sie bol i glod. Boska rownowaga
zostala zachwiana. Bayami spojrzal na swiat i zrozumial, ze nie moze
zmieniac swoich praw. Odtad czlowiek cierpi, a Bayami pozwala
czlowiekowi madrzec z wiekiem, dajac nadzieje, ze swiat kiedys wroci do
poczatku.
Ze co? Ze slyszeliscie juz te historie? Kazdy slyszal. No coz, kto
wierzy, ze ma patent na Boga, ten zaprzecza boskiej wszechmocy.
Ale wrocmy do kangurow...
Kangury stojace stadem "slupka" i nadsluchujace niebezpieczenstwa.
Slonce jest nisko nad horyzontem, busz ma kolor szaro-\cut
zgnilozielony. Upal, wibrujaca konwekcja powietrza. Silny zapach ziol i
wszechobecnego eukaliptusu. Busz zyje. Kazdy owad wydaje tu jakis
dzwiek. Kangury niemal zupelnie zlewaja sie kolorem z buszem. Cale
stado poddaje sie rytualowi nasluchiwania. Co kilka sekund zwierzeta
zamieraja na chwile i wytezaja sluch. Rownolegle obracaja sie glowy z
wielkimi uszami i wielkimi, czarnymi oczami. Czego nie da sie
wypatrzec, czy wyweszyc, moze da sie wysluchac. A jesli nie wysluchalo
sie na czas, pozostaje tylko bieg.
Kangurze oczy maja bardzo eleganckie dlugie rzesy i glebie spojrzenia.
Hodowane w niewoli staja sie bardzo towarzyskie i chodza za ludzmi jak
psy, domagajac sie uwagi i pieszczot. Maly wallaby jest chyba
najsympatyczniej wygladajacym zwierzatkiem, jakie widzialem.
Niestety, zycie kangura nie jest lekkie. Druty kolczaste poprzegradzaly
laki. Nie mozna, ot tak, rozpedzic sie po lace i gnac dla samej
przyjemnosci biegu. Rolnicy traktuja go jak szkodnika. Jeden kangur
zjada tyle trawy co 5 owiec - argumentuja. Kangury mnoza sie stosunkowo
latwo. Latwo moga stac sie plaga. Niewiele mozna na to poradzic.
Prowadzi sie regularny odstrzal i badania nad bardziej humanitarnymi
metodami kontroli populacji. Najwiekszym wrogiem kangura jest jednak...
samochod. Wiele kangurow konczy pod kolami. Wzdluz drog widuje sie
zabite kangury. Samochody wychodza z kolizji niewiele lepiej. Duzy
kangur osiaga 2 metry, wazy 100 kg, ma spora predkosc wlasna i moze byc
metr nad ziemia. Kangury sa aktywne tylko wieczorem i nad ranem. O
takiej porze kazdy zwalnia.
No i napisalem. Siedze tak sobie i mysle - poslac to, czy nie
poslac... A... posle...
Krzysztof Wozniak
----------------------------------
P.S. Uzyte w temacie slowo <> pochodzi z jezyka ludu Noongar
i oznacza <> - kij z naznaczona na nim informacja.
Byloby to najlepsze tlumaczenie pojecia "poczta elektroniczna".
________________________________________________________________________
List do redakcji. Kostek Skandalis jest Grekiem urodzonym i wychowanym
w Polsce. Mieszka na Krecie i zajmuje sie matematyka.
Kostas Skandalis
INNE SPOJRZENIE NA MACEDONIE
============================
Do napisania tego listu sprowokowal mnie nie tylko artykul E.Hobsbawma
<>, zamieszczony w numerze 103 <>,
zachecil mnie do tego tez wstepny komentarz napisany przez J.
Karczmarczuka.
Nie polemizuje z E.Hobsbawmem, badz co badz zawodowym historykiem.
Wrecz przeciwnie, podzielam jego poglady na temat bezsensownosci
uzywania argumentow z dalekiej historii do wspolczesnych celow
politycznych. Oskarza on o to greckich nacjonalistow. Chcialbym tylko
przy pomocy tych samych co on argumentow pokazac, ze w kwestii
"macedonskiej" jest akurat odwrotnie - to stanowisko Skopje pozbawione
jest sensu.
Taki fachowiec od historii i polityki powinien wiedziec, ze to wlasnie
mieszkancy FYROM usiluja (zupelnie niepotrzebnie) dowiesc racji bytu,
oglaszajac siebie jedynymi spadkobiercami starozytnych Macedonczykow.
Nie zamierzam nikogo przekonywac, ze racja w sporze Aten ze Skopje jest
po stronie Grecji. Zauwazylem tylko, ze nieznajomosc istoty konfliktu
jest powszechna. Brak pelnego obrazu sytuacji powoduje, ze swiatowa
opinia publiczna nie rozumie o co Grekom chodzi. Sporo w tym winy
mediow, ktore albo nie znaja albo celowo pomijaja stanowisko Grecji. W
zeszlym roku czytalem w Gazecie Wyborczej artykul, ktorego autor
popisal sie zupelna nieznajomoscia problemu.
Mysle, ze do wyobrazni Polaka, zamiast bezposredniego opisu, lepiej
przemowi nastepujacy, wymyslony przyklad. Wyobrazcie sobie, ze
rozpadaja sie Niemcy, ze powstaje kilka nowych panstw i ze jedno z
nich, ze stolica na przyklad w Dreznie:
- przyjmuje nazwe Silesia,
- uchwala konstytucje, ktorej jeden z artykulow stwierdza, ze celem
panstwa jest polaczenie calego Slaska i odzyskanie dostepu do zaglebia
weglowego,
- przyjmuje za godlo jakis staroslowianski symbol, np. Slezy-Sobotki.
Jak zareagowaliby na to Polacy? Jakie byloby stanowisko panstwa
polskiego? Mnie osobiscie, chociaz jestem daleki od szowinizmu,
szczegolnie denerwujacym wydaje sie fakt umieszczenia przez Skopje we
fladze szesnastoramiennego slonca, godla Verginy - glownego miasta
Macedonii w czasach Filipa II. (Vergina lezy w polnocnej Grecji, blisko
miasta Veroia, 60 km na zachod od Thessalonik).
Pozwolcie, ze dalej bede uzywal nieco innej terminologii niz srodki
masowego przekazu. Oficjalnie nie ma dzis panstwa o nazwie Macedonia.
Do ONZ przyjeto FYROM (Former Yugoslavian Republic of Macedonia).
Mieszkancy FYROM, a za nimi wielu innych, uzywaja nazwy Macedonia.
Grecy sie na to nie zgadzaja i to jest jedna z przyczyn konfliktu,
chyba najtrudniejsza do rozstrzygniecia.
Prostsze wydaja sie byc kwestie konstytucji i symboli.
Opinia swiatowa jest raczej po stronie FYROM. Moim zdaniem, nie tylko
dlatego, ze wypada bronic teoretycznie slabszego. Amerykanskie media
celowo biora strone FYROM. Po rozpadzie Jugoslawii mocarstwa scigaja
sie o wplywy na Balkanach. Niemcy zaprzyjaznily sie z Chorwacja, Wlosi
usiluja sobie podporzadkowac Slowenie i umizguja sie do Albanii.
Amerykanie chetnie staliby sie sojusznikiem i protektorem FYROM. Ze
Skopje jest blizej do Bosni niz z Aten. Lepiej stamtad tez widac
Serbie. Teraz stacjonuje w FYROM kilkuset zolnierzy USA i planuje sie
wyslanie tam dalszych kilku tysiecy.
Przecietny Amerykanin, ktory niewiele wagi przyklada do historii,
popiera goraco prawo narodow do samostanowienia. I pomagaja mu w tym
gazety i telewizja.
A jak czulby sie ow przecietny Amerykanin gdyby od Kanady oderwal sie
Quebec, oglosil sie niezalezna "Republika Indiana" i, jako jedyny
spadkobierca "starozytnych" Indian, glosil koniecznosc polaczenia
wszystkich ich ziem?
Trudno mi wymyslic jakis "starozytny" symbol amerykanski, ktorego
obecnosc we fladze Republiki Indiany nie podobalaby sie Amerykanom.
Zgadzam sie z E. Hobsbawmem, ze nie powinno sie naduzywac historii do
celow wspolczesnej polityki. Zgodnie z nim, odmawiam tego prawa
(nielicznym zreszta) greckim nacjonalistom. Ale *tym bardziej* FYROM
nie ma do tego prawa.
Mozna rzeczywiscie watpic czy starozytni Macedonczycy byli Grekami.
Ale to czysto akademicka dyskusja, podobna do tej czy Mazowszanie byli
takimi samymi Polakami jak Wislanie. Kulturalni Atenczycy uwazali
wojowniczych Macedonczykow za barbarzyncow, dzikusow. Nie potrafie
udowodnic, ze Filip II byl Grekiem (moze E. Hobsbawm moglby?!). Ale
historykom dobrze wiadomo, ze Aleksander Macedonski rozmawial ze swoim
nauczycielem Arystotelesem w tym samym jezyku.
E. Hobsbawm zapewne swietnie wie, ze Slowianie zaczeli sie osiedlac na
Balkanach dobrych tysiac lat po epoce Aleksandra. Nikt dzis nie odmawia
im prawa bytu, posiadania wlasnego panstwa. Ale dlaczego mieszkancy
FYROM szukaja racji bytu w historii starozytnej? Czy uwazaja, ze
konieczne jest posiadanie wielowiekowej historii i tradycji, by czuc
odrebnosc narodowa? Proces powstawania nowych narodow i jezykow nie
skonczyl sie przeciez w sredniowieczu.
Slowianie stanowia w FYROM okolo polowe ludnosci. Sa, skoro tak czuja,
odrebnym narodem. Nazwijmy ich tu Slawomacedonczykami.
Charakterystyczny jest zapal z jakim glosza, ze to oni sa potomkami i
jedynymi spadkobiercami Aleksandra!
Slawomacedonczycy maja swoj jezyk i, jak kazdy inny narod, pelne prawo
do niepodleglosci i niezaleznosci. Ale nazywanie tego jezyka
macedonskim jest nieporozumieniem, pomylka rzedu tysiaca lat. Jezyk
slawomacedonski jest jezykiem slowianskim, jest podobny do do
serbskiego i bulgarskiego, zawiera tez troche slow greckich i
tureckich. Bulgarzy, dla celow zapewne politycznych, uwazaja oficjalnie
do dzis, ze mieszkancy FYROM sa Bulgarami!
Druga polowa ludnosci FYROM to Albanczycy. To oni nie zgadzaja sie na
proponowana, rozjemcza nazwe Slavomakedonija.
Na uksztaltowanie sie narodu slawomacedonskiego mialy powazny wplyw
wojny balkanskie na poczatku XX wieku i II Wojna Swiatowa.
Jeszcze w czasach Bizancjum Slowianie z terenow dzisiejszej
(wczorajszej) Jugoslawii byli jednym narodem. Z ich czesci, ktora nie
dostala sie pod panowanie tureckie a austriackie, powstali katoliccy
Chorwaci. Czarnogorcy sie wyodrebnili dlatego, ze nigdy nie udalo sie
Turkom opanowac calkowicie ich terenow. Czesc Slowian, ktora przyjela
islam, to dzisiejsi Bosniacy. Serbowie zachowali prawoslawie.
W drugiej polowie XIX w., kiedy rozpadalo sie Imperium Tureckie,
nowopowstale wowczas panstwa (Grecja, Serbia, Bulgaria) stopniowo
powiekszaly swoje terytoria. Ale jeszcze na poczatku XX w. historyczna
Macedonia byla pod panowaniem tureckim.
Ludnosc Macedonii byla wowczas niejednolita: Turcy, Grecy, Slowianie,
Bulgarzy i Zydzi. Tylko ci ostatni byli wyraznie skupieni w
Thessalonikach. (Byly nawet zamiary utworzenia tam "Nowej Jerozolimy"
wobec niemoznosci powrotu do starej). Pozostale narodowosci byly mocno
wymieszane. Zreszta sam podzial na narody jest w zasadzie umowny; byli
tam zhellenizowani Slowianie, Turcy mowiacy po serbsku i Grecy mowiacy
po bulgarsku.
Kazde z panstw ubiegajacych sie o tereny po Turcji mialo swoje etniczne
uzasadnienia. Grecy dodawali argumenty historyczne, Serbowie zaczeli
takie agumenty tworzyc. Szczegolnie silnie po II Wojnie Swiatowej, ale
o tym nizej.
W wyniku wojen balkanskich w Grecji znalazlo sie okolo 50\%
geograficznej Macedonii, Serbowie opanowali okolo 30\%, reszta zostala
wlaczona do Bulgarii. Dokonano, nie calkiem bezbolesnej, wymiany
ludnosci, i stan pewnej rownowagi utrzymywal sie przez kilkadziesiat
lat.
Po zakonczeniu II Wojny Swiatowej w komunistycznej Jugoslawii i w
Bulgarii odzyly mysli uzyskania dostepu do Morza Egejskiego. W Grecji
trwala wtedy wojna domowa. Titowska koncepcja utworzenia Republiki
Macedonii (w ramach Wielkiej Jugoslawii) poparli greccy komunisci.
Szczegolnie silnie, kiedy doszli do wniosku, ze wojna o utworzenie
komunistycznej Grecji jest przegrana.
Komunistow w Grecji okrzyczano zdrajcami narodowymi. Jeszcze
kilkanascie lat temu mowilo sie o nich bandy komuno-slowianskie. Jest
to szczegolnie przykre dla mnie, bo do tych "bandytow" nalezeli moi
rodzice, ktorzy po przegranej wojnie domowej znalezli schronienie w
Polsce.
Po wojnie powstala w poludniowej Jugoslawii republika o nazwie
Macedonia (dzisiejsze FYROM). Moze to wowczas Grecy powinni
zaprotestowac? Ale nie widzieli powodu; Jalta gwarantowala, ze Tito nie
zagarnie greckiej Macedonii.
Jak wiec nalezy nazwac narod, jego jezyk i panstwo?
Wielu odpowiada po prostu: "Ich sprawa, niech sie nazywaja jak chca".
Do symboli tez swiat nie ma na ogol zadnych zastrzezen. W kwestii
konstytucji zdania juz sa podzielone. Ale panuje powszechna
obojetnosc.
Takie jest tez stanowisko Polakow. To wrazenie odnioslem po wymianie
zdan na jednej z list dyskusyjnych.
Nie nalegam byscie zmienili zdanie; chcialbym tylko byscie zrozumieli
dlaczego Grecy mysla inaczej.
Swiat nie traktowal powaznie greckich zastrzezen do czasu wprowadzenie
embargo. Dopiero blokada dostepu FYROM do portu w Thessalonikach
wstrzasnela swiatowa opinia publiczna. Taki wlasnie cel mialo to
embargo. Nie smiem oceniac go moralnie, jest to ruch o charakterze
czysto politycznym. I mysle, ze dosyc szybko zostanie wstrzymane, jak
tylko Skopje ustapi w w kwestii konstytucji i symboli. Problem nazwy
panstwa jest delikatniejszy i trudniejszy. Dzis trwaja dwie misje
rozjemcze. Jedna, z ramienia ONZ prowadzi C. Vance a druga specjalny
wyslannik prezydenta USA M. Nimic.
Na zakonczenie dodam, ze nie popieram calkiem polityki jaka prowadzi
Grecja w kwestii macedonskiej. Embargo bylo za mocnym uderzeniem. Takze
lansowane na caly swiat haslo: "Macedonia jest od 3000 lat grecka" jest
odbierane inaczej niz zamierzali Grecy. Mozna w nim wyczytac jakies
roszczenia terytorialne. Z cala odpowiedzialnoscia stwierdzam, ze tak
nie jest. Po prostu samo haslo jest niezreczne, a nacjonalistow, ktorzy
moze po cichu snuja jakies wielkomocarstwowe marzenia, jest w Grecji
garstka. Swieze sa tu jeszcze w pamieci ludzi kompromitujace czasy
faszystowskiej junty wojskowej.
Lacze podziekowania i pozdrowienia dla Redakcji.
Kostas Skandalis
________________________________________________________________________
Z cyklu: kacik kulinarny
Kuba Chabik
PIZZA OPOLESE
=============
Pizza opolese jest tradycyjna potrawa polska, a nawet, jak sama nazwa
wskazuje, opolska. Zbieznosc nazwy z pizza wloska jest calkowicie
przypadkowa i niezamierzona, bowiem przyrzadza sie ja wylacznie z
polskich skladnikow, a pokrewienstwo przepisu jest zerowe.
Pizza opolese jest zasadniczo potrawa dla dwojga. Stare polskie
przyslowie mowi "Gdzie kucharki trzy, tam nic nie wychodzi", czy jakos
tak. Nie to jest jednak najwazniejsza przyczyna - pizza opolese, jak
kazde dzielo sztuki, musi miec rownowage <> i <>,
pierwiastka zenskiego i meskiego. Latwo zauwazyc, ze w zwiazku z tym
jest potrawa politycznie niesluszna, bowiem jednostronnie przedstawia
bogactwo ludzkich odczuc. Z tego powodu prosilbym nie udostepniac
przepisu osobom "ortodoksyjnie tolerancyjnym".
Najpierw on bierze okolo 3 deko drozdzy, wrzuca do suchej miski,
zasypuje plaska lyzeczka cukru i zaczyna mieszac drewniana palka.
Uwaga: palka gumowa lub elektryczna nie wchodzi w rachube. Drozdze
powinny najpierw sie rozsypac, potem zaczac sie sklejac, a w miare
mieszania zamienic sie w pieknie pachnaca ciape. Jesli tak sie nie
stanie, powinien natychmiast umyc dokladnie miske, wysuszyc i zaczac od
nowa.
Ona tymczasem przygotowuje mu jedno zoltko, kubek przegotowanej,
jeszcze cieplej wody i dwie szklanki maki, ktore on dodaje do drozdzy,
tak, aby zawsze mialo to rozsadna konsystencje.
W czasie, gdy on uwaznie miesza skladniki, ona bierze dwie garscie
pieczarek, najlepiej takie prawdziwe, spod krowich plackow z lak za
Goslawicami, ale sklepowe ujda. Myje je, obiera i kroi na plasterki.
Zrobiwszy to wylewa olej na patelnie, uprzejmie zdjeta z najwyzszej
polki przez partnera, a potem podgrzewa to na kuchence i wyrzuca
pieczarki. Gdy juz sie nieco zarumienia, powinna dodac cebulke, ze
lzami w oczach pokrojona w talarki.
Rozkoszny zapach przysmazanych grzybow umila mu ciezka, fizyczna prace,
bowiem taka jest mieszanie ciasta. Jesli ktos kiedykolwiek zrobil
cokolwiek z ciasta drozdzowego, to wie, ze to nie zarty. Dobrze
wymieszane ciasto powinno sie odklejac od palki, nie moze miec grudek
ani nierownosci i ma pachnac drozdzami. Po wymieszaniu powinien
przykryc je czysta (powiedzialem: czysta!) sciereczka i postawic w
cieplym miejscu, najlepiej na poduszce elektrycznej.
W tym czasie powinni rozmawiac o czyms lekkim, na przyklad o ostatnio
przeczytanej ksiazce, czy obejrzanym filmie. Zreszta to wszystko jedno,
byle rozmowa nie wywolywala emocji, bowiem oboje maja w rekach
niebezpieczne narzedzia - ona patelnie z goracym olejem, a on drewniana
palke.
Akt drugi zaczyna sie, gdy ciasto wyrosnie, a pieczarki sa dobrze
zasmazone. Ona wylewa olej na blache, tak, zeby przykryl jednakowa,
cienka warstewka cale dno i boki, ale zeby nie zostaly kaluze. On w tym
czasie dodaje lyzke oleju do ciasta, miesza i soli. Powinien tez je
sprobowac, ale cichcem tak, zeby ona nie widziala, bo zaraz zacznie
krzyczec, ze tez chce, a ciasta nie jest za duzo, a surowy drozdzak
jest ponoc niezdrowy. Potem wspolnie przekladaja je na blache. Ona
zaczyna sie meczyc nad rownomiernym ulozeniem placka, co wymaga zaiste
kobiecej cierpliwosci, bowiem na tlustej blasze kleisty drozdzak nie
chce sie rozprowadzac. Jak juz to zrobi, blacha przykryta ciagle
jeszcze czysta sciereczka wraca na poduszke.
On zas znowu pracuje fizycznie, to jest uciera na grubej tarce ser
zolty. Jaki ser? Jakikolwiek, byle twardy i normalny, to jest nie zaden
plesniak czy wedzony. Osobiscie polecam "Morski" lub "Salami". Ona po
uporaniu sie z ciastem wyciaga z lodowki peto kielbasy ("Wiejska",
"Zwyczajna" lub proste parowki) i pol papryki i kroi to wszystko w
waskie paski (nie w plasterki, bardzo prosze!).
Temat dyskusji w czasie aktu drugiego powinien byc w miare prosty,
bowiem oboje maja wymagajaca uwagi prace i wystarczy chwila
rozproszenia, a moga sie zaciac. Doskonale sprawdza sie tu obgadywanie
wspolnych znajomych, temat zawsze wdzieczny i pobudzajacy do smiechu.
Akt trzeci, przedostatni, to komponowanie pizzy opolese z wczesniej
przygotowanych skladnikow. Na ciasto wyrzucaja pieczarki, kielbase i
papryke, a na to utarty ser (rownomiernie, <>). Teraz
pora na wybor - albo uczynia pizze ostra (przyprawia on), albo lagodna
(przyprawia ona). Po przyprawieniu wkladaja do piekarnika podgrzanego
uprzednio do okolo 250 stopni.
Pizza opolese piecze sie okolo pol godziny. W tym czasie moga albo umyc
naczynia (ale przeciez lepiej poczekac na krasnoludki, nieprawdaz?) lub
bezpiecznie rozmawiac o czyms bardziej kontrowersyjnym, bo wszelkie
niebezpieczne narzedzia leza w zlewie, a ograniczony czas pieczenia sie
pizzy pozwala na unikniecie dlugich wywodow.
Gdy wreszcie zniewalajacy zapach rozejdzie sie po kuchni, a patyczek
wbity w pizze pozostaje suchy, przechodza do aktu czwartego -
jedzenia. Do pizzy opolese powinno sie pic biale, polwytrawne wino lub
piwo, zaleznie od tego, czy zostala przyprawiona lagodnie, czy ostro.
Doskonala jest tez "Woda zrodlana Anna", na ktorej jeszcze za komuny
swietnie rosly krowy w podopolskim pegieerze, a ktora jest od trzech
lat przebojem lokalnego rynku. Niezaleznie od tego, czy pija wino,
piwo, czy wode, obowiazuje jedna zasada - napoj nie powinien stanowic
smakolyku sam w sobie, zeby nie przycmil pizzy opolese. Z podobnych
przyczyn powinni sluchac czegos lekkiego - ktoregos z koncertow
Mozarta, Haendla lub standardow rokendrolowych. Wykluczony Chopin,
Beethoven i twardszy rock.
Znawcy pizzy opolese twierdza, ze najlepsza jest jako aperitif do
prawdziwej uczty.
Kuba Chabik
______________________________________________________________________
Redakcja
LIST OD REDAKCJI
================
Szanowni Panstwo, w ostatnim numerze wydrukowalismy list Michala
Orlowskiego, ktory polemizowal z krytycznymi impresjami Jacka
Arkuszewskiego z obejrzenia <>. Jacek Arkuszewski
wyrazil swoje watpliwosci dotyczace wykorzystania jezyka polskiego
przez rezysera, nie jest on w tych watpliwosciach zreszta odosobniony.
Michal Orlowski zauwazyl jednak, ze jezyk polski wykorzystywany *byl* i
wspomnial o granatowej policji. Jacek Arkuszewski odparl, ze granatowi
nie pakowali Zydow do wagonow, nie brali udzialu w lapankach i
egzekucjach.
Musimy stwierdzic, zwrocono nam takze na to uwage w liscie prywatnym,
ze odpowiedz Jacka Arkuszewskiego nie jest w pelni zadowalajaca.
Granatowi w rzeczywistosci brali udzial w lapankach i egzekucjach,
obstawiali getta, a gdzieniegdzie zaganiali Zydow do wagonow wespol z
Niemcami i innymi formacjami nie-niemieckimi. Pierwsze wyroki smierci
wydane i wykonane przez wladze podziemne dotyczyly wlasnie granatowych.
Nikt nie zmyje krwi na ich rekach, choc pewnie uczestniczyli w
zbiorowych mordach niechetnie, dostawszy sie w tryby hitlerowskiej
maszyny.
Informacje na temat policji granatowej zawarte sa np. w ksiazce Adama
Hempla <>
(Warszawa, PWN, 1990).
Nie chcemy ciagnac dalej tej dyskusji, ktora zaczela zbaczac na tematy
wazne i godne szczegolowszej analizy, nawet jesli niezbyt dla nas mile,
ale nie majace juz nic wspolnego z filmem Spielberga.
Redakcja
________________________________________________________________________
Redakcja "Spojrzen": [email protected]
Adresy redaktorow: [email protected] (Jurek Krzystek)
[email protected] (Zbigniew J. Pasek)
[email protected] (Jurek Karczmarczuk)
[email protected] (Mirek Bielewicz)
Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk (1994). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja
PostScriptowa "Spojrzen".
____________________________koniec numeru 104___________________________