______________________________________________________________________
___
__ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___
/ _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || |
/ / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | |
_/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || |
|__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
|___|
_______________________________________________________________________
Wtorek, 3.03.1998 ISSN 1067-4020 nr 162
_______________________________________________________________________
W numerze:
Jerzy Jedlicki - Co mnie po "Tygodniku"?
Izabela J. Bozek - Krotkie zycie Krystyny Wituskiej
Jurek Krzystek - Belfegor
Jurek Krzystek - Akademia wsrod plantacji
_______________________________________________________________________
[Od red. Jerzy Turowicz, naczelny redaktor "Tygodnika Powszechnego"
skonczyl niedawno 85 lat. Z powodzi gratulacyjnych tekstow
okolicznosciowych wybralismy ponizszy, z ktorym sie identyfikujemy.]
"Tygodnik Powszechny - Apokryf", grudzien 1997.
Jerzy Jedlicki
CO MNIE PO "TYGODNIKU"?
=======================
Pytanie to, w tytule postawione tak smialo, chocby z najwiekszym bolem
rozwiazac by nalezalo. Ta strofa mistrza Ildefonsa brzeczy mi natretnie
w uchu od dnia, kiedy Redakcja przez telefon zadala mi podobne pytanie,
choc nie recze, czy dokladnie tak sformulowane.
A wiec skad mnie, bezboznikowi, do "Tygodnika"? (Na pytanie odwrotne, co
"Tygodnikowi" po mnie i po takich jak ja, niech on sam sie wypowiada).
Porzucilem wiare albo moze wiara mnie porzucila, gdym mial 16 lat:
rozstalismy sie lagodnie, choc wyglada na to, ze definitywnie. A chociaz
do dzis uwazam, ze przezycia religijne wczesnej mlodosci wzbogacily mnie
duchowo i chociaz nie odczuwalem potem najmniejszej pokusy, aby
kogokolwiek zarazac swoja niewiara, to jednak nie czuje sie wcale
ubozszy w moim swiecie bez zaswiatow i bez niesmiertelnosci.
Coz zatem sprawia, ze od pol wieku czytam "katolickie pismo
spoleczno-kulturalne", a co najmniej od cwierci wieku czuje sie z nim
jakos zwiazany i chetnie, choc niezbyt czesto, jakies kawalki do niego
posylam?
Gdy sam sie nad tym zastanawiam, znajduje jedna tylko prosta odpowiedz.
Wieksza czesc mojego zycia przyszlo mnie i mojemu pokoleniu spedzic w
czasach kiedy pogarda dla ludzi innego szczepu, wyznania, narodu, klasy,
wieku, przekonan badz stylu zachowan byla raczej norma anizeli wyjatkiem
w zyciu publicznym, a nieraz i w prywatnym. Nie moglbym powiedziec, ze
sam bylem na to zawsze odporny. Z czasem pojalem jednak, ze nie co
innego, jak kultura pogrady staje sie podscieliskiem nienawisci i
zbrodni, zwlaszcza zbrodni masowej i zalegalizowanej. Nie mam bynajmniej
pewnosci, ze czasy takie odeszly w bezpowrotna przeszlosc.
Przeciwienstwem pogardy jest poszanowanie ludzi wszelkiego stanu,
czlowieka jako czlowieka. Nie wierze w cywilizacje milosci, bo jesli
milosc znaczy tu nie wiecej niz wspolczucie i milosierdzie, to jest to
wciaz wezwanie do swietych, a nie do zwyklych ludzi, ktorych zdolnosc
uczuciowa jest ograniczona do kregu osob najblizszych. Ale lacinskie
slowo <>, jak mnie poucza slownik Kumanieckiego, oznacza nie
tylko milosc, takze szacunek, co w jezyku polskim jest czyms zgola
innym. Otoz wierze w cywilizacje szacunku jako pewien ideal wychowaczy
i, co wiecej, widze w swiecie wspolczesnym wcale niemale na tej drodze
postepy. Trudno w tak krotkim wyznaniu rozwodzic sie nad tym, jak taki
ideal rozumiem; dosc powiedziec, ze odrozniam go od postulatu
tolerancji, ktory traci protekcjonalizmem, a z drugiej strony nie
uwazam, izby szacunek dla drugiego czlowieka i jego przekonan mogl byc
bezwarunkowy. Jest to jednak postawa, na ktorej mozna i warto budowac
kulture wspolzycia.
Jako historyk widze, ze idea poszanowania ludzkiej godnosci i
sprzeciwiania sie etyce pogardy moze czerpac uzasadnienie z wiary
chrzescijanskiej, ale rownie dobrze, a nawet czesciej, brala je z innych
zrodel. Takze u nas latwo bylo i jest spostrzec, ze postawa ta nie
pokrywa sie z zadnym wyborem swiatopogladowym.
Otoz "Tygodnik Powszechny" zawsze byl wierny zasadom cywilizacji i
szacunku, co szczegolnie dawalo sie zauwazyc i ocenic w takich chwilach,
kiedy zalewala nas fala pogardy i klamstwa grozac wyzwoleniem w nas
samych podobnej reakcji. Byl jedynym moze pismem w Polsce, ktore falom
takim niezmiennie stawialo tame.
Ma tez "Tygodnik" szczescie, ze -- obok "Kultury" -- jest jedynym
polskim czasopismem, ktore od poczatku, przez 52 lata (z trzyletnia
przerwa), jest kierowane przez jednego czlowieka. Czlowieka madrego,
dobrego i stanowczego, gdy trzeba. W mocnej i jasnej zbroi.
Drogi Panie Redaktorze: choc bezboznik, rad jestem, ze mamy wspolnego
patrona. Co prawda odkryto podobno, ze nigdy nie istnial, ale jako
ludzie mocnej wiary przyznajecie mimo to medale z jego wizerunkiem i
chwala wam za to. A w kazdym razie ten smok, ktorego ow swiety rycerz
wciaz przebija swa wlocznia, istnieje i nie ludzmy sie, ducha tak latwo
nie wyzionie. Trwajmy zatem w nadziei, ze nas nie zatruje swoim
oddechem.
_______________________________________________________________________
Izabela J. Bozek
KROTKIE ZYCIE KRYSTYNY WITUSKIEJ
================================
I Am First a Human Being:
The Prison Letters of Krystyna Wituska
Edited and Translated by Irene Tomaszewski
Vehicule Press 1997, 217 pp, $16.95
ISBN 1-55065-095-5
http://www.cam.org/~vpress
Staroswiecka fotografia w kolorze sepii umieszczona na okladce ksiazki
przedstawia mloda dziewczyne w dlugiej balowej sukni. To Krystyna
Wituska, aktywna uczestniczka polskiego Ruchu Oporu. Aresztowana w 1942
roku, zostala stracona dwa lata pozniej w wiezieniu w Halle-Saale.
Czytelnik kanadyjski dostaje oto tlumaczenie listow pisanych przez
Wituska w trakcie jej pobytu w niemieckich wiezieniach. Ich wyboru i
przekladu dokonala Irene Tomaszewski w oparciu o polskie wydanie "Na
granicy zycia i smierci: listy i grypsy wiezienne Krystyny Wituskiej",
Panstwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 1970, opracowanie Wanda
Kiedrzynska.
Jak pisze we wstepie tlumaczka Irene Tomaszewski, listami Krystyny
Wituskiej zainteresowala sie pod wplywem dr Ireny Bellert, mieszkajacej
w Rawdon, w Quebeku, ktora umozliwila jej kontakt z Tomaszem Steppa.
Oboje, zarowno dr Irena Bellert jaki i Tomasz Steppa, bedac spokrewnieni
z rodzina Krystyny Wituskiej, dostarczyli tlumaczce wiele nie
publikowanych dotad informacji przyblizajacych zarowno postac autorki
listow, jak i szczegoly zycia calej rodziny w okresie przedwojennym i
podczas okupacji. Wstep ksiazki stanowi detaliczny i solidny, oparty
czesciowo na nie publikowanych pamietnikach siostry Krystyny, Haliny,
obraz rodziny Wituskich i warunkow, w jakich wyrastala ta mloda
dziewczyna. Dodatkowe szczegoly pochodza z przeprowadzonych przez
tlumaczke wywiadow z Helga Grimpe, adresatka czesci listow, oraz z Maria
Kacprzyk-Tabeau, wspolwiezniarka Krystyny w Moabicie.
Irene Tomaszewski przekladajac listy Wituskiej na jezyk angielski
zadbala nie tylko o faktograficzna strone calego przedsiewziecia. Jak
sama pisze we wstepie - niezwykle trudno bylo przelozyc na jezyk
angielski cala game emocjonalnych polskich okreslen i idiomow, oddac
gradacje uczuc dojrzewajacej w sensie spolecznym, skazanej na smierc
dziewczyny. Listy te bowiem staly sie swoistym dziennikiem, zapisem
wieziennego zycia, ale takze duchowego i intelektualnego rozwoju ich
autorki. Milosc do rodzicow i troska o nich, troska o przyjaciol i
wspolwiezniarki przeslania widmo majacej nadejsc smierci. W listach
znajdzie tez czytelnik glebokie przemyslenia dotyczace patriotyzmu,
obowiazku wobec narodu i obowiazku czlowieczenstwa. Jak pisze Czeslaw
Milosz: "Listy Krystyny Wituskiej sa niezapomnianym swiadectwem godnosci
i odwagi ludzkiej".
Krystyna Wituska urodzila sie w 1920 roku, w majatku Jerzew w
Wielkopolsce. Poczatkowa jej edukacja przebiegala w domu, ale tuz przed
sama wojna, cierpiac na dolegliwosci plucne, wyjechala do prywatnej
szkoly w Szwajcarii. Stamtad powrocila latem 1939 roku. W grudniu 39.
cala rodzina zostala zmuszona do opuszczenia majatku i przeniesienia sie
do Generalnej Guberni. Tutaj nastapilo rozdzielenie: Siostra Krystyny
zamieszkala ze swym nowo poslubionym mezem, Januszem Steppa, ojciec
osiadl w opuszczonym majatku pod Warszawa, Krystyna zamieszkala wraz z
matka w Warszawie. Wiemy, ze dosc wczesnie zaangazowala sie w prace
konspiracyjna. Pod koniec 1941 roku zwiazana byla z ZWZ. Doskonale
znajac niemiecki otrzymala zadanie zbierania informacji militarnych
dotyczacych sil Wermachtu. Ostrzezona przez niemieckiego oficera, na
jakis czas zaprzestala swojej dzialalnosci, by do niej wkrotce powrocic.
Przypuszczajac, iz moze zostac aresztowana, opuscila latem 1942 roku
Warszawe. Po pobycie na wsi powrocila do stolicy i do pracy
konspiracyjnej. Aresztowana, przebywala na Pawiaku. Przesluchiwano ja w
Alei Szucha. 22 pazdziernika 1942 roku Krystyne Wituska przewieziono do
berlinskiego wiezienia na Alexanderplatz, a nastepnie umieszczono w
Moabicie. Tam skazano ja na smierc przez zgilotynowanie. W grudniu 43.
przeniesiono ja do Halle-Saale i tam tez oczekiwala na egzekucje, ktora
nastapila 26 czerwca 1944 roku.
W trakcie dwuletniego pobytu w wiezieniu Krystyna prowadzila
korespondencje ze swymi rodzicami, z rodzenstwem Mimi Terwiel,
niemieckiej dysydentki i swojej towarzyszki wieziennej, oraz z corka
jednej ze strazniczek wieziennych, Helga Grimpe. Matka Helgi, Hedwig
Grimpe zaaranzowala korespondencyjna znajomosc miedzy swoja corka a
mloda wiezniarka, szmuglujac listy w obie strony. Przechowane przez
Helge Grimpe listy, staly sie jeszcze jednym elementem tej niezwyklej
kolekcji.
Przetlumaczone pieczolowicie przez Irene Tomaszewski listy i grypsy
Krystyny Wituskiej sa waznym przyczynkiem do dopelnienia obrazu polskiej
historii wspolczesnej w oczach czytelnika anglojezycznego. Warto
przypomniec, ze Irene Tomaszewski nie od dzisiaj podejmuje dzialania
majace na celu przyblizenie polskiej historii wspolczesnej kanadyjskiemu
czytelnikowi. Jest ona wspolautorka (wraz z Tecia Werbowski) ksiazki
"Zegota: the Rescue of Jews in Wartime Poland".
Ksiazka opatrzona jest szczegolowymi przypisami, lista osob
wystepujacych w listach oraz dwoma dodatkowymi dokumentami: kopia listu
zawiadamiajacego o wykonaniu wyroku smierci i kopia listu Helgi Grimpe
do matki Krystyny Wituskiej, datowanego 1 grudnia 1946 roku.
Pozytywna i wyczerpujaca recenzja ksiazki zatytulowana "Letters record
prison life of bold anti-Nazi women" autorstwa Elaine Shatenstein
ukazala sie w The Montreal Gazette.
________________________________________________________________________
Jurek Krzystek
BELFEGOR
========
Czas leci zbyt szybko. Juz dwa miesiace jak wrocilem z Paryza i
obiecalem sobie, ze spisze wrazenia z Luwru, a tu nic. Doczekam sie
jeszcze, ze cos napisze na ten temat Jurek Karczmarczuk?
Trzeba wiec wiedziec, ze z Luwru mam wspomnienia dlugoletnie, siegajace
roku 1964, kiedy to towarzyszylem mojemu Ojcu w pierwszej Jego (i mojej
oczywiscie tez) wizycie we Francji. Sam nosilem jeszcze krotkie
spodenki. Wizyte te pamietam nie tylko z powodu Wenus z Milo i Mony
Lisy, ale i tego zdarzenia, ze na schodach pod Nike z Samotraki
natknelismy sie na kolege Ojca sprzed wojny, z ktorym ostatni raz
widzieli sie w 1939 roku.
Nieco pozniej Luwr wbil mi sie w pamiec z powodu serialu francuskiego
pt. "Belfegor, upior Luwru", ktory szedl w TVP w 1965/66 roku (dobrze
pamietam daty) i w ktorym grala m.in. Juliette Greco. Serial ten
sledzilem z zapartym tchem, a ciagnal sie on dobre pol roku, po pol
godziny w odcinku, po czym przegapilem ostatni odcinek i nigdy sie nie
dowiedzialem, o co w nim naprawde chodzilo. A chodzilo o niezwykle
tajemnicze i grozne dla calego swiata sprawy, w tym o Rozokrzyzowcow,
o ktorych nic nie slyszalem potem cale lata, az natknalem sie na
nich ponownie przy okazji historii masonerii. A wiec dreszczyk
emocji: Luwr, Belfegor, Rozokrzyzowcy i masoni...
To byly jednak dawne lata. Od tamtej pory zdarzylo mi sie byc w tym
gmachu wielokrotnie, a byl tez okres, ze niemal co roku. Tak bylo do
1988 roku, a potem dluga, bo 9-letnia przerwa spowodowana przeprowadzka
na druga strone Oceanu. W grudniu 1997 nadarzyla sie ponowna okazja.
Roznice w porownaniu z 1988 byly glebokie:
W 1988 stala juz slynna szklana piramida na dziedzincu od strony
Tuilerii, choc jeszcze nie funkcjonowala. Przyjrzalem sie jej i teraz,
nadal nie widze w niej nic ciekawego architektonicznie, ale przyznac
trzeba, ze rozwiazala ona wspaniale i funkcjonalnie problem wstepu do
muzeum i rozprowadzenia po nim codziennych tlumow zwiedzajacych. Kiedys
wchodzilo sie zwyklymi drzwiami bocznymi w skrzydle Denona, tzn. po
prawej stronie patrzac od Tuilerii. Teraz schodzi sie w dol, ponizej
poziomu dziedzinca, gdzie znajduja sie kasy i szatnie i skad rozchodza
sie wejscia do poszczegolnych skrzydel budynku.
Sposrod tych skrzydel jedno, nazwane Richelieu (po lewej stronie od
frontu) zostalo bardzo niedawno, bo stopniowo od 1993, udostepnione
publicznosci. Wczesniej, od XIX wieku miescilo Ministerstwo Finansow i
sluzylo cokolwiek innym celom niz muzealne. Byla to prowizorka,
spowodowana pozarem wlasciwego gmachu ministerstwa jeszcze hen w latach
II Cesarstwa, ale nie ma podobno nic trwalszego niz prowizorka, a
skrzydlo Richelieu tego najlepszym przykladem. W kazdym razie Mitterand
wyprowadzil ministerstwo nieco w gore biegu Sekwany, do Bercy, zas
powstala przestrzen wystawowa przeznaczono na rozgeszczenie
dotychczasowych ekspozycji. Najwyzszy chyba byl po temu czas, bo muzeum
pozbywalo sie juz eksponatow na korzysc innych placowek paryskich, w tym
impresjonistow do Musee d'Orsay.
Tak wiec do Richelieu przeniosla sie wiekszosc rzezby, choc nie cala.
Znalezc tam mozna rzezbe renesansowa, barokowa i klasycystyczna, a takze
czesc starozytnosci, jak Asyrie i Islam. Slynne lwy asyryjskie widzialem
tylko z daleka, bo minalem sie z oficjalnym otwarciem calego skrzydla o
dwa tygodnie, ale i to, co bylo udostepnione do zwiedzania, robilo
ogromne wrazenie. Szczegolnie udane wg. mnie jest przejscie z Rue Rivoli
na glowny dziedziniec, dostepne ogolowi bez oplacenia biletu, z ktorego
roztacza sie widok na dwa podworce wewnatrz skrzydla Richelieu, Cour
Marly i Cour Puget, oba przykryte wspolczesnie szklanymi sufitami a
mieszczace monumentalna rzezbe hellenistyczna.
Poza tym w Richelieu znalazla sie tez duza czesc malarstwa ze wszystkimi
Flamandami, Holendrami i Niemcami na czele, jak rowniez wystawy, ktore
mnie na ogol znacznie mniej pociagaja, a dotyczace kultury materialnej,
czyli meble, wnetrza, szklo, porcelana, numizmatyka itd. itp. Co do
malarstwa, pisalem juz poprzednio, ze uderza tempo, w jakim maleje
liczba autentycznych Rembrandtow. Coraz to sie okazuje, ze dane
arcydzielo namalowal nie sam mistrz, a ktorys jego uczen, a sam R.
rozdawal tylko hojnie podpisy. Tu i owdzie wychodzi na jaw, ze dany
obraz w ogole nie mial nic wspolnego z Rembrandtem, jak stalo sie to z
kilkoma najbardziej znanymi dzielami R., w tym slynnym Mezczyzna w
Helmie (zwanym Marsem) w berlinskim muzeum Dahlem. W kazdym razie w
Luwrze autentykow R. zostalo tyle, co kot naplakal, a wiekszosc obrazow
opatrzona jest tabliczkami "z atelier Rembrandta", czy "nieznany uczen
R.". Nie jestem pewien, czy trend ten przeniosl sie juz za Ocean, i czy
objal tez innych malarzy, mowilo sie juz bowiem wiele lat temu, ze
liczba Van Goghow w samych muzeach amerykanskich znacznie przewyzsza
liczbe obrazow kiedykolwiek przez niego namalowanych.
Dwa pozostale skrzydla Luwru, czyli skrzydlo Sully'ego (otaczajace Cour
Carree, czyli kwadratowy dziedziniec), oraz skrzydlo Denona, na prawo od
centrum, rozwniez skorzystaly na ogromnym projekcie odnowy Luwru,
(podjetym przez l'Etablissement Public du Grand Louvre) rozpoczetym u
zarania prezydentury Mitteranda, w 1981 r., a ktorego ukonczenia juz nie
dane mu bylo dozyc.
Skrzydlo Sully'ego pochodzi czesciowo z epoki Franciszka I i Karola IX.
Oprocz autentycznych wnetrz renesansowych, wieksza jego czesc
przeznaczona jest na malarstwo francuskie, w tym takze np. wspomnianego
juz na tych lamach Georgesa de La Tour, ktorego jednak nieliczne
zachowane obrazy czasowo przeniesiono na wystawe w Grand Palais. Pod
samym Kwadratowym Dziedzincem dokonano olbrzymich wykopalisk, w trakcie
ktorych odslonieto fundamenty oryginalnego zamku wzniesionego w XII w.
przez Filipa Augusta, ktory zostal zrownany z ziemia przez Franciszka I
jako przestarzaly i niemodny. Fundamenty te mozna zwiedzac, i owszem.
Przyznaje, ze mimo na ogol nienajgorszej orientacji udalo mi sie w nich
zabladzic.
Skrzydlo Denona bylo tradycyjnie najciekawszym miejscem Luwru, a to z
powodu umieszczenia w nim takich ekspozycji jak klasyczna i
hellenistyczna rzezba grecka z Wenus z Milo na czele i malarstwo wloskie
od Giotta i Boticelliego do Leonarda. Poprzednio zreszta byli tam tez
Flamandowie i Francuzi i ktokolwiek jeszcze, ale w ramach rozgeszczania
ostali sie glownie Wlosi i bardzo dobrze. W efekcie mozna, przynajmniej
w grudniu, spedzic z Mona L. pare minut jesli nie sam na sam, to w
kazdym razie bez specjalnego scisku, zgielku i rozpychania sie lokciami.
W czesci Wielkiej Galerii obok zas rozkoszowac sie Madonna na Skalach
czy tez Janem Chrzcicielem jako cudownym efebem, pedzla tego samego
tworcy.
Tak, jest to magiczne miejsce i podziwiac mozna Francuzow za
konsekwencje, z jaka l/adowali i l/aduja w nie miliardy frankow. Na
koniec wiec odnosnik WWW do historii Luwru i nie tylko. Przyznaje sie,
ze uzylem go w charakterze sciagaczki w napisaniu powyzszego, nie
polegajac wylacznie na swej pamieci.
http://mistral.culture.fr/louvre
________________________________________________________________________
Jurek Krzystek
AKADEMIA WSROD PLANTACJI
========================
Niezbyt czeste sa prawdziwe wydarzenia artystyczne, a szczegolnie
muzyczne wsrod bagien i aligatorow, w sasiedztwie ktorych przyszlo mi
mieszkac, ale na szczescie 15 mil na polnoc ode mnie zaczyna sie Georgia
i plantacje, a zwlaszcza plantatorzy. Co maja do tego plantatorzy? A to,
ze sponsoruja od czasu do czasu dobra muzyke i w zwiazku z tym do
zupelnie prowincjonalnej dziury jaka jest miasto Thomasville w Georgii
zjechala w zeszlym tygodniu brytyjska Academy of St.
Martin-in-the-Fields, a konkretnie jej sklad kameralny, czyli
smyczkowy.
Celem krotkiego przypomnienia, zespol powstal w poznych latach 50-tych
zalozony przez skrzypka z London Symphony Orchestra, Neville'a
Marrinera. Zaczynal od muzyki barokowej i klasycystycznej i w miare
szybko stal sie najczesciej nagrywanym zespolem instrumentalnym na
swiecie, specjalizujac sie wlasnie w tych dwoch okresach muzycznych.
Od tego czasu minelo 40 lat i zaobserwowac mozna duze zmiany. Sama
Akademia ewoluowala w rozmiarach i przeksztalcila sie w zasadzie w
orkiestre symfoniczna, rozszerzajac swoj repertuar na wiek XIX i XX i
nagrywajac pelen repertuar romantyczny, moze bez Brahmsa i Mahlera, ale
pomijajac niewiele poza tym. Powstala wiec potrzeba wyodrebnienia
zespolu w kameralnym, smyczkowym skladzie i taki powstal szereg lat
temu, prowadzony na zmiane przez skrzypkow Ione Brown i Kennetha Silito.
Silito poprowadzil wlasnie orkiestre w zeszlym tygodniu w Thomasville.
Szybki rzut oka na repertuar tego koncertu wystarczyl, zeby potwierdzic
to, co bylo juz oczywiste od ladnych paru lat: ze mianowicie moda na
zespoly 'autentyczne', czyli wykonujace stara muzyke na oryginalnych
instrumentach albo ich kopiach, i w zgodzie z duchem i stylem epoki,
wyparla z rynku zespoly takie jak Akademia i podobne, ktore pozostaly
przy formule z lat 50- i 60-tych. W repertuarze barokowym dokonalo sie
to juz co najmniej 15 lat temu; stosunkowo blizej czasowo (5-10 lat?)
stalo sie to samo z muzyka klasycystyczna, czyli glownie Mozartem i
Haydnem. Sluchajac pierwszego z dwoch bisow, fragmentu Divertimenta
F-dur (KV137) Mozarta, mozna tylko westchnac: szkoda.
Wracajac wiec do repertuaru, skladal sie on niemal wylacznie z muzyki
przelomu XIX i XX wieku, z jednym uklonem w strone polowy XIX wieku. Nie
wiem czy przypadkiem, czy celowo, trzech sposrod prezentowanych
kompozytorow urodzilo sie w tym samym, 1874 roku: Gustav Holst, Arnold
Schoenberg i Josef Suk.
Brytyjczyk (choc ze szwedzkiego ojca) Gustav Holst jest kompozytorem
znanym glownie w swiecie anglosaskim. Byl z zawodu puzonista i
pozostawil po sobie spora spuscizne pisana na ten wlasnie instrument,
jak rowniez na inne instrumenty dete i te utwory sa podstawa repertuaru
brytyjskich orkiestr detych. Byl poza tym nauczycielem muzyki w kilku
college'ach, w tym St. Paul's College. Najbardziej bodaj znanym jego
dzielem jest cykl poematow symfonicznych "Planety", ktory nieodlacznie
lokuje sie na jednym z czolowych miejsc w roznych plebiscytach
popularnosci przeprowadzanych przez amerykanskie stacje radiowe. Cykl
ten wymaga jednak duzej orkiestry, wiec w poniedzialek uslyszelismy cos
innego, suite na smyczki z roku 1913 znana jako "St. Paul Suite", w
nawiazaniu do szkoly, w ktorej wykladal Holst. Przyjemna to dla ucha
muzyka, wykorzystujaca folklor brytyjski w tym takie tance jak 'jig',
zas w ostatniej czesci znane "Zielone rekawy" (Green Sleeves).
Nastepnym punktem programu byla slynna "Verklaerte Nacht" Schoenberga.
Utwor, skomponowany oryginalnie na sekstet smyczkowy, zostal w
pozniejszych latach zinstrumentowany na wiekszy zespol orkiestrowy.
Powstal w 1899 roku, jest wiec mlodzienczym dzielem kompozytora. Od razu
tez wywolal skandal zarowno z powodu podkladu literackiego (jest to
utwor programowy oparty na wierszu Richarda Dehmela), jak i formy
muzycznej. Po paru latach Schoenbergowi zwrocono honor. Dzis juz muzyka
bynajmniej nie razi, tylko jawi sie wykwitem ekspresjonizmu i
postromantyzmu, gdzie pobrzmiewaja echa Richarda Straussa. Dodekafonia i
serializm mialy przyjsc parenascie lat pozniej. Niebywala ekspresja i
zarliwosc udzielila sie i publicznosci, ktora na prawie 30 minut zdolala
sie powstrzymac od zwyczajowych pokaszliwan, szeleszczenia papierkami i
innych halasow.
Po przewie uslyszelimy jedyny utwor w pelni XIX-wieczny, Feliksa
Mendelssohna Capriccio i Scherzo op. 81, w oryginale na kwartet
smyczkowy. Ujmujaco piekna to muzyka, pelna dobrego gustu i
umiarkowania. Scherzo jest zblizone stylem do podobnego utworu ze "Snu
nocy letniej", a jednak inne i zdecydowanie mniej znane. Capriccio
obejmujace pelnych rozmiarow fuge jest swiadkiem studiow nad Bachem,
ktorego muzyka tak zafascynowala i zainspirowala Mendelssohna.
Program zakonczyla Serenada na smyczki E-dur op. 6 czeskiego kompozytora
Josefa Suka. Suk, znany w swoim czasie skrzypek, byl bodaj zieciem
Antonina Dworzaka i kontynuowal w swych kompozycjach dzielo rozpoczete
przez tescia, popularyzujac czeskie elementy narodowe w muzyce.
Wymiaru Dworzaka w kompozycji nie osiagnal, ale stworzyl sporo dobrej
muzyki, w tym wspomniana Serenade, a takze wyksztalcil uznanych muzykow
i kompozytorow nowszej daty jak Bohuslav Martinu czy Rudolf Firkusny.
A teraz o wykonawstwie tej muzyki: Dokladnie tak, jak pamietam z lat 70-
i 80-tych: wyjatkowo piekny dzwiek smyczkow, idealna precyzja gry
zespolowej i zarliwosc, widoczna zwlaszcza u Schoenberga. Od pierwszych
nut Holsta nie sposob bylo sie dosc zachwycic czystoscia dzwieku zarowno
zespolu jak i samego Kennetha Silito, grajacego zreszta na
Stradivariusie. W drugim z bisow, jednym z "Tancow rumunskich" Beli
Bartoka, zaczelo to juz przypominac zabawe: imitacja muzyki nieodleglej
od polskiej muzyki goralskiej na Stradivariusie... Ale w pozostalych
utworach zabawy nie bylo, tam gdzie trzeba bylo byc powaznym, tam byli.
Precyzja gry: ani jednego wejscia zbyt wczesnego albo zbyt poznego, ani
jednego slyszalnego nie tyle kiksu, co drobnej nawet odchylki od
idelnego tonu. 21 muzykow stanowiacych kameralny zestaw Akademii (sklad:
7 + 6 + 4 + 3 + 1) gra jak jeden instrument. Podejmujac poczatkowy
temat: szkoda, ze oddano poletko muzyki klasycystycznej zespolom
autentycznym, bo z cala pewnoscia jest na nim jeszcze miejsce na
orkiestry grajace i wspolczesnie, byle tak dobrze, jak Akademia.
________________________________________________________________________
Redakcja "Spojrzen": [email protected]
Archiwa: http://www.info.unicaen.fr/~spojrz
Adresy redaktorow: [email protected] (Mirek Bielewicz)
[email protected] (Jurek Karczmarczuk)
[email protected] (Jurek Krzystek)
Copyright (C) by J. Krzystek (1998). Kazde powielanie wymaga
zgody redakcji i autora danego tekstu.
_____________________________koniec numeru 162__________________________